Forum dla zdolnych pisarzy

Forum powstało z myślą o rozwijaniu talentu uzdolnionych pisarzy.


#1 2015-02-01 17:44:42

xxkrystian6xx

Nowicjusz

Zarejestrowany: 2014-05-18
Posty: 8
Punktów :   

POMYŁKA ROZ. 8,9,10

ROZDZIAŁ 8
    Aleks spał jak zabity do zachodu słońca. Obudziła go Alicja.
- Wyspałeś się już?
- Taa.
- To dobrze, bo czeka nas niezła zabawa.
- Jupii… – powiedział bez entuzjazmu
    Aleks wstał i poszedł do łazienki doprowadzić się do ładu.
    Spojrzawszy w lustro stwierdził, że wygląda starzej o jakieś pięć lat; włosy tłuste, oczy jeszcze zaspane, broda porośnięta szczeciną. Koszmar. Nie potrzebował dużo czasu dla siebie. Piętnaście minut mu zajęło, aby godnie się prezentować.
    Niestety, zaraz po nim nastała kolej na Alicje. A jak dobrze wiedział, „strojenie się” zajmowało jej trochę czasu. Przy czym trzeba wyjaśnić, że „trochę” wcale nie znaczy „trochę” jak dla normalnego człowieka. Nie pięć, nie piętnaście, ani nie czterdzieści pięć minut. O nie, nie… Taki czas dla niej byłby rekordowo dobry. Ale halo! Żyjemy w rzeczywistym świecie, gdzie nie ma miejsca na cuda. Na Aleksa nieszczęście.     
    Wokoło basenu porozstawiane zostały kolumny głośników, kolorowe lampy, lapy stroboskopowe, budki z alkoholami oraz z przekąskami. Zabawa miała się odbyć o zupełnym zmierzchu, który się nieubłagalnie zbliżał coraz to szybszymi krokami. Za kilka minut słońce zostanie całkowicie wchłonięte przez morze.
    Tłum powoli wzbierał niczym morska fala. Robiło się coraz tłoczniej, a słońce zniknęło z horyzontu. DJ uruchomił cały swój muzyczny sprzęt i muzyka była słyszalna w pokoju Aleksa i Alicji. Mimo tego, że ludzie bawili się w najlepsze, Alicja jeszcze nie była gotowa.
    „Boże, jak ona się guzdra…”, pomyślał Aleks.
    Obawiał się, że z jej żółwim tempem wyjdą dopiero o północy. Oczywiście przy sprzyjających wiatrach…
- Kochanie, dlaczego nie zaczęłaś się szykować wcześniej? – zapytał podirytowany Aleks.
- Sądziłam, że się wyrobię.
- Jak widzisz, źle sądziłaś.
- Milcz!

    Przed Hotelem Primavera Las Palmas z piskiem opon zatrzymały się cztery samochody marki Land Rover Defender Pick- up. W każdym z nich było po czterech uzbrojonych mężczyzn w różnym wieku. Cała grupa po wyskoczeniu z aut ruszyła żwawym krokiem w stronę wejścia. Tuż po przekroczeniu drzwi jeden z przodujących facetów wymierzył uzi w starą, wiecznie niezadowoloną z życia recepcjonistkę.
- Dzień dobry, kochanie. – Zaczął ten, który trzymał ja na muszce. – Znajdź w rejestrze imię i nazwisko Angelino Lopez. Jest?
- Jest. – Odpowiedziała kobieta teraz z twarzą wzbudzającą litość.
- Bardzo ładnie. Teraz powiedz mi, gdzie go znajdę.
- W loży dla VIP-ów… na zewnątrz… gdzieś koło basenu… - wydukała przestraszona starucha.
- Dziękuję. – Odpowiedział uśmiechając się do niej złowieszczo.
Rozejrzał się wokoło. Nikogo prócz bandytów i tej recepcjonistki nie było. Chwilę potem padła seria strzałów i grad kul zrobił sito z jej twarzy. Ona, martwa, poleciała do tyłu na ścianę i powoli o nią się osuwała zostawiając czerwone smugi krwi. Nikt strzałów nie usłyszał. Muzyka dudniąca tak głośno, że aż szyby drżały zagłuszyła wszystko. Warunki były sprzyjające ich zamiarom.

    Chwilę po tym jak padła pierwsza z ofiar podjechał piąty Land Rover Defender. Z niego wysiedli dwaj mężczyźni z gnatami w pod ramiennych kaburach.
- To ja tego skurwysyna, a ty tą sukę.
- Tak.
- No to powodzenia.
- Wzajemnie, Diego.
    Oboje ruszyli do wejścia.
- Dowiedzieliście się już gdzie ten skurwysyn jest?
- Tak, szefie. Powinien być na zewnątrz w loży VIP-owskiej.
- Dobra, idziemy. – Odwrócił się do stojącego obok niego Carlosa i skinął na niego. Gromada zbirów wyszła na tyły, Carlos natomiast stał przez chwilę w miejscu. Sięgnął do kieszeni długich czarnych spodni i wydobył z nich nieduże urządzenie. Odbiornik.

    W jednym momencie rozległo się terkotanie broni maszynowych skierowanych w górę. Tłum ogarnęła panika. Nikt nie wiedział co się dzieje. Wszyscy, niczym pędzone bydło, biegli teraz w różne strony.
    To wyglądało nawet zabawnie.
    Teraz, żeby było jeszcze fajniej zaczęli strzelać gdziekolwiek się dało, trafiając co chwila jakąś niewinną kobietę lub mężczyznę. Kilka ofiar, które dostało w prezencie kulkę, pływało do góry brzuchem lub głową skierowaną w dół zabarwiając błękitną taflę karmazynową czerwienią.
    Szli i strzelali. Wojownicy apokalipsy. Demony zła. Pomioty szatańskie. Dla nich to tylko jedna z rozrywek poza kobietami i ćpaniem.
    W oddali było można dostrzec loże, w której teraz zrobiło się niemałe zamieszanie. W stronę zbliżających się zbirów zawirowała seria pocisków trafiając jednego z nich. Jak na komendę ludzie Diega i on sam rozpierzchli się w różne strony zostawiając rannego lub już nieżywego towarzysza chowając się za palmami, wielkimi marmurowymi donicami, przewróconymi stołami i leżakami.
- Angelino!!! – Rozległ się głos Diega, niczym ryk armii potępionych dusz z najgłębszych czeluści piekła. – Wyłaź z kryjówki, ty zasrany skurwysynie!
- Jak śmiesz obrażać moją matkę! – odstąpił od zasłony i zaczął ostrzeliwać kryjówkę Diega, po czym znów dał nura na ziemie kryjąc się przed pociskami przeciwników.
- Zginiesz kurwo! Zginiesz! Tym razem mi się, szmato, nie wywiniesz!

- Co się tam dzieję?
- Nic, pewnie fajerwerki i krzyk podnieconych widzów.
- To na krzyk podniecenia mi nie brzmiało. - Upierał się Aleks. – Zbieraj się! Mam złe przeczucia…
- Ty i te twoje paranoje…
- Przestań pieprzyć i zakładaj tenisówki. Już! – Podniósł ton.
- Okey, Okey.
- Wychodzimy stąd…
- Poczekaj, wezmę tylko torebkę.
(torebkę...)
- Pośpiesz się! – Ponaglał ją.
    Co chwila, na zewnątrz rozlegał się dziwny terkot przypominający odgłosy strzałów. Alicja założyła białe tenisówki zupełnie nie pasujące do czerwonej sukni. Aleks przeczuwając pismo nosem założył trampki w razie gdyby przyszło im uciekać. Coraz bardziej mu się to nie podobało. Nikt nic nie mówił o fajerwerkach.
    Po wyjściu z pokoju ruszyli do windy
    „Cholera, zajęta.”
    Zdecydowali się na schody. Idąc w ich kierunku usłyszeli dzwonek. Odwrócili się i zobaczyli wychodzącego z windy mężczyznę dzierżącego jakiegoś gnata z tłumikiem. Dostrzegł parę i gwałtownie, w oka mgnieniu, wymierzył w nich lufę oddając kilka strzałów.
    „Kurwa, wiedziałem, wiedziałem, że coś tu, kurwa, nie tak!”, wydzierał się w myślach Aleks.
    Szybko skulili się i puścili się pędem w dół schodów.
    Serce obydwóm waliło jak młoty. Strach nie paraliżował, lecz dodawał im skrzydeł. Słysząc jak facet depcze im po piętach, trzymając się za ręce, przeskakiwali co dwa, trzy stopnie gnając co tchu w piersiach.
    Znowu strzały. Teraz chybiły kilka centymetrów od głowy Alicji.
- Czego on od nas chce!? – wydyszała zmachana Alicja
- Skąd ja mam to, kurwa, wiedzieć!? Zapytaj go, może ci powie!
    Dotarłszy na parter, pędząc przed siebie pomiędzy ludźmi biegnącymi w stronę wyjścia, dostrzegli stojącą naprzeciwko klatki schodowej kobietę mierzącą spluwą w ich stronę. 
- Za blat recepcji! – rozkazała nieznajoma.
    Szybko przeskoczyli przezeń w  momencie, kiedy kobieta strzelała przed siebie.
- O Kurwa! – wyrwało się Aleksowi, kiedy wylądował naprzeciwko martwej kobiety leżącej w kałuży krwi.
- Ruchy! – wydarła się do pary. – Nie będę wam wiecznie tyłków chroniła.
    Carlos zdążył się zatrzymać, aby uniknąć kul robiących dziury w ściennie tuż koło jego nosa. Wyskoczywszy za rogu, gdzie się schował, dostrzegł umykającą mu sylwetkę kobiety, która próbowała go zabić.
    Spodziewał się problemów, ale według niego miały one rozmiar błahostek. Nie przewidział żadnych osób trzecich.
    „Robi się ciekawej…” 
    Rzucił się pędem za nimi. Ostrożnie wychylił się za drzwi i spostrzegł, jak ruszają jednym z ich Land Roverów. Strzelał w ich stronę - na daremnie - kule odbijały się od tylnego zderzaka, lub w ogóle pudłował.
    Wyjął z kieszeni odbiornik i patrzył jak oba świecące się na czerwono punkciki poruszają się w szybkim tempie po mapie.
    Nigdzie mu się nie spieszyło. Był święcie przekonany, że i tak ich dopadnie. Jak nie teraz, to później.
    W oddali słychać było odgłos wymiany strzałów.
    Diego.
    Ruszył mu na pomoc uporać się Angelino.
    Teren, gdzie znajdował się basen przypominało pogorzelisko wojenne. Tu i ówdzie leżały trupy, inne ofiary brudziły czerwienią wodę w basenie.
    Obszedł dookoła strefę zaciętej walki. Miał dla Angelina niespodziankę.
    Kiedy znalazł się za lożą, sięgnął do kabury przypiętej do pasa, tuż obok kabury na zapasowe magazynki. Wydobył z niej granata, jedynego, którego wziął „tak tylko na wszelki wypadek”, wyciągnął zawleczkę i cisnął go w wrogów. W jednym momencie nastąpił błysk, niewyobrażalny huk ogłuszający wszystkich, a potem posypały się z nieba odłamki płytek, różnych materiałów i ludzkich szczątek.
    Wszyscy w loży, wraz z Angelinem wyparowali z powierzchni ziemi raz na zawsze. Ludzie Diega wychylali się oniemiali ze zdziwienia. Dostrzegli wyłaniającą się za dymu sylwetkę.
- Nie strzelać! To ja, Carlos.
- Co to, kurwa, było?!
- Granat.
- Granat… - powtórzył osłupiały Diego.
- Nie musisz dziękować.
- Niech no ja cię uściskam, przyjacielu mój kochany. Nie… nie przyjacielu. Od teraz traktować i uważać będę cię za brata. Tak, brata! –Powiedziawszy to, rzucił się na niego całując to w jeden to w drugi policzek.
- Dobra, dobra, wystarczy tego. – Odepchnął go delikatnie Carlos.
- A twoja misja? Powiodła się?
- Nie. Ale nie szkodzi, dopadnę ją. Nie ma pośpiechu…
ROZDZIAŁ 9
    Pędzili przez Varadero wciskając gaz do dechy mijając krzyżówki, przecznice i ciemne zaułki kierując się w stronę Havany.
- Kim jesteś? – zapytał Aleks. Kiedy się do niego odwróciła uliczne lampy rzuciły blask na jej twarz. Rozpoznał ją – To ty… - zreflektował się. - Ta recepcjonistka… Maria, tak?
- Przyjmijmy, że Maria…
- Co się tu dzieje? – włączyła się Alicja.
- Jesteś w poważnych tarapatach, młoda damo. – Odparła.
- Ja?
- Tak, ty.
- Czemu? Co ja takiego zrobiłam?
- Nic. Jest na ciebie zlecenie i tyle, Jennifer. Zwykły pech.
- Zlecenie? Jakie znowu zlecenie? Moment, Jennifer? Kim, do diabła, jest Jennifer?
- No... Ty? – Na twarzy Marii wymalował się niemały niepokój
- Na to wygląda, że mnie pani z kimś pomyliła. Tamten facet raczej też.
- Jak to? Nie rozumiem…
- Mam na imię Alicja. A to mój mąż Aleks. Jesteśmy z Polski…
- Ups. Faktycznie, chyba jednak zaszła drobna pomyłka…
- Taa. Cholernie drobna. Skoro już tu wszyscy jesteśmy, to może wyjaśnimy sobie to i owo. - Podjął Aleks. – Mówiłaś o jakimś zleceniu. Chodziło o zlecenie morderstwa?
- A czego by innego? Miała zginąć kobieta. Nazywa się Jennifer Gordon, która powinna być w tym nieszczęsnym ośrodku.
- No dobra, ale co ja mam z nią wspólnego?
- Pech chciał, żebyście wyglądały niemalże tak samo, moja droga. Ten facet, który was ściga miał na nią zlecenie. To on prawdopodobnie stoi za tą całą masakrą. I on również ciebie wziął za Jennifer.
- Kim ona jest, ta cała Jennifer, że naraziła się jakiemuś mordercy?
- Kimś ważnym. Przede wszystkim jest ważnym ekologiem. I to nie samemu mordercy się naraziła tylko temu, kto go najął. Ja właśnie próbuje ustalić zleceniodawcę i przy okazji przyskrzynić zabójcę, bo nie jedno istnienie ma na sumieniu. I chyba wy mi w tym pomożecie.
- My? – Zapytał Aleks wyrażając dobitnie tym jednym słowem swą niechęć. – Ale jak?
- Jak dojedziemy na miejsce to wszystko wam wyjaśnię i… i liczę na współpracę. Mam pewien pomysł.
- Pomysł?
- Zaczekajcie aż dotrzemy na miejsce. Tam wam wszystko wyjaśnię.
    Będąc w Havanie przecinali różne ulice, węższe, szersze, mniej zatłoczone lub bardziej, kręcąc się to tu, to tam, jakby się zgubili. W końcu skręcili w jeden z tych ciasnych zaułków dojeżdżając do jego końca. Drogę tarasował im płot z bramom zamkniętą na kłódkę. Maria wysiadała z samochodu, podeszła do niej, otworzyła ją kluczem wyciągniętym z kieszeni  spodni i wróciła za kierownicę. Zaraz za bramą plac się rozszerzył, a po prawej stronie stał magazyn wyglądający na opuszczony. Maria zatrzymała wóz tuż przy drzwiach będących obok wielkich wrót służących do wjazdu ciężarówek z towarem, i kazała parze wysiąść.
- Za mną. – Rozkazała.
    Aleks i Alicja ruszyli posłusznie za nią. Nie mieli najmniejszej ochoty przeciwstawiać się kobiecie z bronią. To by było po prostu głupie.
    Otworzyła drzwi. Przekroczywszy je, sięgnęła prawą ręką uruchamiając jakiś przełącznik. Pomieszczenie, gdzie panował mrok tak gęsty, że wydawało się jakby żył własnym życiem, wypełnione zostało światłem żarówek zwisających z sufitu. W ich blasku magazyn wyglądał na jeszcze większy, niż mógłby wyglądać od zewnątrz. Wszędzie piętrzyły się rzędy skrzyń o nieznanej zawartości. Nieopodal od miejsca, gdzie stała trójka były schody prowadzące do osobnego pomieszczenia. Maria ruszyła przodem zaprowadzając na nie swych gości.
    W pomieszczeniu ciemność została zwalczona za pomocą światła jednej jarzeniówki. Oświetliła kanapę będącej po prawej stronie, biurko oraz fotel obrotowy stojące teraz do nich tyłem.
- Już wróciłaś? – rozległ się znajomy głos przerywający grobową ciszę.
    Fotel obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Na nim siedział mężczyzna, którego twarz wydała się Alicji i Aleksowi dziwnie znajoma.
- Słyszałeś, że wielkie wejścia są zawsze niepraktyczne? – odpowiedziała pytaniem Maria
- To właśnie czyni je wielkimi. – Odpowiedział mężczyzna. – A, kogóż my tutaj mamy? – zmierzył wzrokiem od stóp do głów wpierw Alicje, następnie Aleksa. – Jennifer Gordon i prawdopodobnie kochanek, racja?
- Otóż nie… - odpowiedziała Alicja – Pana już chyba widzieliśmy, czy mi się tylko tak wydaję?
- Słusznie się pani wydaję. Widziała mnie pani już. Zaraz po przylocie to ja was zawiozłem do hotelu.
- Jak pan się nazywa? – podjął Aleks. – Juan Hernandez, czy jakoś tak?
- Przyjmijmy, że tak…
- Co wy macie z tym „przyjmijmy, że tak…”. Nie możecie powiedzieć nam waszych prawdziwych imion?
- Skąd mniemanie, że te są fałszywe? – zapytał Juan z wymalowanym na twarzy sardonicznym uśmiechem.
- No… Bo mówiłeś „ przyjmijmy, że tak”. Dlatego.
- Nie ważne jak się nazywam – zwrócił się teraz do Alicji. – Ważne, że jest z nami nasza słodka i żywa Jennifer.
- Ekhm… - odchrząknęła Maria. – No właśnie. Problem w tym, że to nie Jennifer.
- Jak to nie? – zmienił teraz ton Juan.
- No, nie. Nastała pomyłka. Oni oboje to małżeństwo z Polski. – Tłumaczyła Maria.
    Juan odwrócił się do biurka i chwycił za zdjęcie spoglądając raz na nie, raz na Alicje.
- To jakiś żart?
- Nie, Juan. Mimo, że wygląda dokładnie tak samo jak ta na zdjęciu, to, niestety, nie jest pani Gordon.
    Juan zaczął chichotać.
- Kurwa. – Podsumował.
- No właśnie – zgodziła się Maria. – Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam pewien pomysł. Mam też nadzieję, że nasi pechowi turyści zgodzą się współpracować. – Zwróciła się teraz do Aleksa i Alicji. – Bo zgodzą się, prawda?
- Kim wy w ogóle jesteście? – Zapytał Aleks.
- FBI. – Odparła jednym słowem Maria.
- Tak, FBI. – Powtórzył Juan
- Co to jest? Jakiś kiepski film szpiegowski!? Ukryta kamera!? Pewnie zaraz wyskoczą z… no nie wiem skąd, ale na pewno skądś wyskoczą i wywrzeszczą prima aprilis czy coś takiego, mam racje!? Robicie z nas debili?
- Sądzi pan, że dla potrzeb tego owego kiepskiego filmu szpiegowskiego zabijalibyśmy niewinnych ludzi w hotelu? – Skontrował Juan.
    „Wieści szybko się rozchodzą. Ostatnimi czasy wyjątkowo szybko.”, pomyślała Alicja.
    Aleks się zamknął. Wyglądało na to, że Hernandez ma racje. Widział przecież martwą kobietę leżącą za ladą całą w kałuży własnej krwi ze wzrokiem, w którym piętno odcisnął strach. Widzieli mordercę depczącego im po piętach. Słyszeli terkot broni maszynowej. Nie, to z pewnością nie było w jakikolwiek sposób zaangażowane.
- Cholera, poddaje się, wygrałeś. – Skapitulował Aleks.
    Alicja podeszła do kanapy i opadała na nią jak kłoda. Była wyczerpana, zdezorientowana i przestraszona, choć nieco już ochłonięta. Póki co, czuła się bezpieczna. Ciekawe na ile?
- Jestem zmęczona.
- Nie ty jedna moja droga. Niestety, czeka nas sporo pracy.
- Nas? – zapytała Alicja tonem wypełnionym rozgoryczeniem i dezaprobatą
- Nas, nas. – Powtórzył Juan
- Co jeśli odmówimy? – wtrącił się Aleks
- Z waszej strony to byłoby najgłupsze posunięcie, jakie moglibyście zrobić. Nie dożylibyście jutra bez naszej pomocy.
- Nie macie wyjścia, przykro mi. – Dopowiedziała melodyjnym głosem Maria.
- Kim był ten facet, który ma na mnie, czy na tą całą Jennifer, zlecenie?
- Dobre pytanie. Nie wiadomo. Mi przestawił się imieniem Charles. Charles Grey. Nie wiadomo jednak czy to jego prawdziwe imię. Dowód, prawo jazdy oczywiście znaleźliśmy, niestety miał też inne nazwiska, nie tylko amerykańskie. Łączyło je jedno.
- Co takiego?- dopytywała Alicja
- Jego imiona i nazwiska – ciągnęła Maria – każde z nich mają te same inicjały. C.G. Wszystkie adresy zamieszkania są fałszywe. Polujemy na tego gościa trochę i za cholerę nie możemy go dopaść. Wiemy, że zabija za pieniądze, jednak jego pracodawców również ciężko ustalić. Działa wyjątkowo ostrożnie.
- Teraz jest okazja jedyna w swoim rodzaju. – Wtrącił Juan. – Musicie nam pomóc.
- Jak? – zapytał Aleks.
- Współpracując. – Odrzekła Maria.
    Aleks spojrzał na Alicję, a ona na niego, oboje oczekując od siebie nawzajem jakieś odpowiedzi, byle racjonalnej. Na ich nieszczęście, jedyną opcją wydającą się zdradzać, że mają choć trochę oleju w głowie było, niestety, zgodzić się. 
    Przyparci do muru. W Potrzasku. W ciasnym, klaustrofobicznym pomieszczeniu, bez drogi ewakuacyjnej, bez żadnych okien, bez żadnego wyboru muszą się zgodzić, bo cóż innego mają zrobić? FBI? Serio? Kto wie, czy tych dwoje też nie jest jakimiś zbirami, a oni – Aleks i Alicja – mieli cholernego pecha i znaleźli się pośrodku jakiegoś konfliktu. Mówiąc „nie” nie mieli gwarancji, że wyjdą sobie ,ot tak, jak gdyby nigdy nic. Nie, raczej nie. Bardziej wiarygodny był scenariusz, gdzie Aleks, albo Alicja się sprzeciwiają mając nadzieję, że ich puszczą, a Maria lub Juan podnosi broń i wpakowuje im kulkę w łeb. Chociaż z drugiej strony dlaczego mieliby im nie wierzyć? Koniec końców mają dług wdzięczności względem Marii za uratowania życia. Poza tym, teoria z pomyłką również była wiarygodna, zabójca jakoby jest jej potwierdzeniem.
    Boże, jakie to wszystko popieprzone!
- Zgoda, wchodzimy w to. I tak nie mamy wyjścia…
    Alicja, usłyszawszy te słowa z ust Aleksa, rzuciła spojrzenie przepełnione zmęczeniem, lekkim póki co strachem, ale też i aprobatą. Miał rację; nie mieli wyjścia.
ROZDZIAŁ 10
    Czerwone punkciki na wyświetlaczu odbiornika zatrzymały się w Havanie. Lubił to miasto. Całkiem ładne. Egzotyczne. Cieszył się na myśl, że jego praca zabiera go właśnie tam. Jednakże weźmie się za nich jutro; teraz jest zmęczony. Bez pośpiechu. Jest sporo czasu.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl