Forum dla zdolnych pisarzy

Forum powstało z myślą o rozwijaniu talentu uzdolnionych pisarzy.

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#1 2015-02-02 22:29:32

xxkrystian6xx

Nowicjusz

Zarejestrowany: 2014-05-18
Posty: 8
Punktów :   

POMYŁKA ROZ. 11,12,13

ROZDZIAŁ 11
    Noc spędzili w magazynie. Wartę (ot tak, dla lepszego bezpieczeństwa) sprawowali na zmianę Juan i Maria. Alicja i Aleks spali na kanapie w niewygodnej pozie, oparci o siebie. Właściwie spaniem nie można było tego nazwać; drzemali - tak, ten czasownik jest lepszy. Mimo wycieńczenia, mocy wrażeń (nie koniecznie pozytywnych) i cholernego strachu, nie zatracili się w krainie snów tak, jak zrobiłby to każdy inny. Czuwali oczekując czegoś niespodziewanego, bo przecież skoro ni stąd ni zowąd w ich życiu pojawił się morderca usiłujący ich zabić, to równie dobrze do tutejszego budynku mogliby wpaść komandosi, ewentualnie jacyś antyterroryści, również przez jakąś pomyłkę i mogliby im zrobić dodatkowe otwory w ciele. A tego by przecież nie chcieli.
    „Ciekawe czy dostaniemy kawę…”, zastanawiał się Aleks. ""Kawa", cóż za wspaniały wyraz... taki odległy... taki... przyjemny?"
    „Kawa to będzie (oczywiście, JEŚLI będzie...) istny rarytas. Stary, nie masz się co martwić, kawa będzie, musi być. Za to zapłaciłeś, prawda? Ile tego było? Ponad jedenaście tysięcy? Za tydzień, czyż nie? I chcesz mi, kurwa, powiedzieć, że nie będzie kawy? Śmiechu warte! Zgłaszam to do prokuratury!”
    "Moment, kto to mówi?"
    "Ja"
    "ja?"
    "Tak, ja. Twój wewnętrzy głos, stary."
    "Zwariowałem?"
    "Nie, jeszcze nie, ale dobrze ci idzie, Aleks. Kroczysz w dobrym kierunku... Hihi"
    "Świetnie... Nie dość, że nie będzie kawy, to jeszcze dostaje pierdolca... Pięknie!”
- Aleks?
- Tak, kochanie?
- Wszystko w porządku?
    Aleks zdał sobie sprawę, iż przez nie wiadomo jak długi czas wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą z oczami otwartymi tak szeroko, że przypominały pięciozłotówki. Może spał z rozwartymi gałami nawet nie zdając sobie z tego sprawy, jak po jakimś narkotyku. Świat jest dziwny. I enigmatyczny. Enigmatyczny przede wszystkim. A już na pewno enigmą jest los, czy też przeznaczenie, które chciało, żeby Alicja i Aleks znaleźli się w położeniu w jakim się aktualnie znajdowali. Czyli w gównianym.
- Tak, w porządku. Chyba.
- Dziwnie wyglądasz.
- To przez przemęczenie, pewnie dlatego. A ty? Jak się trzymasz? Spałaś coś?
- Mogło być lepiej. Spać, oczywiście, nic nie spałam. I raczej nie zasnę...
- Ja też.
    Siedzieli na tej starej kanapie ze sprężynami wbijającymi im się w zady usiłując usnąć. Jednak nie wychodziło im to najlepiej. I raczej nie wyjdzie, bo zaczęło już świtać. Słońce wyłaniało się zza horyzontu, a w niektórych oknach od strony wschodniej przebijały się z natarczywym uporem jego promienie, zupełnie jakby zależały od tego losy świata. Kto wie? Może właśnie zależą?
    "Gdy rozum śpi, budzą się upiory".
    Wartę pełniła teraz Maria.
- Są jakieś szanse, że będzie kawa? - zapytał Aleks.
- Nikłe – odpowiedziała Maria.
- Nikłe, ale nie zerowe. To jakieś pocieszenie.
- W sumie to zerowe.
- Dlaczego mnie po prostu nie zabijesz, kobieto?
- Warto umierać dla kawy?
- A warto o cokolwiek umierać? - zripostował Aleks
- Hmm... No w sumie. To jest myśl.
- No raczej.
- Ale dla kawy byłbyś się wstanie zabić, tak?
- Tak, no bo co mam do stracenia?
- Życie?   
- A czymże jest życie bez kawy?
- Życiem tylko, że bez kawy? - odpowiedziała Maria zupełnie jak uczennica w gimnazjum nauczycielce, która nie lubi pustaków, idiotów i kretynów, a za każdą błędną odpowiedzieć byłaby cię w stanie zmiażdżyć, zadźgać lub co tam by się jej podobało. Prawie jak za Aleksa czasów licealnych na lekcjach języka polskiego.
    Aleks nie miał sił, by kontynuować tą jakże ciekawą, filozoficzną konwersacje na temat roli kawy w życiu człowieka jego pokroju. Właściwie to na nic nie miał siły.
    "Wakacje, jedźmy na wakacje, będzie super, naprawdę suuupper...!"
    Jasne. Jest super. Bardzo.
- Jest jakiś sklep w pobliżu, Maria? - zapytał po krótkiej milczącej przerwie Aleks.
- Jakiś pewnie znajdziesz.
- Chyba będę mógł sobie wyskoczyć ją kupić, prawda?
- Oczywiście, że będziesz mógł sobie kupić kawę, tylko że nie będziesz miał możliwości tutaj jej zaparzyć.
- Fakt...
    Brak ekspresu, nawet czajnika elektrycznego, nie mówiąc już o wodzie. Wprost cudownie.
    Słońce wzejdzie wyżej, a on, Aleks, pójdzie do jakieś kawiarni. Zabójca przecież nie może wiedzieć, gdzie są, prawda? No bo jak? Gościa po raz pierwszy widział, kiedy do nich strzelał. Nawet nie zdążył zapamiętać jego twarzy. Karmił się nadzieją, że i on, ten niezrównoważony szaleniec z gnatem ganiającym za nimi, również nie przyjrzał mu się nad wyraz dobrze. Zresztą, na szczęście, albo na nieszczęście, poluje na jego żonę, nie na niego, więc idąc tym tokiem myślenia zapamiętał wygląd Alicji, czy też tej nieznanej mu wcale Jennifer. 
    Alicji udało się zasnąć. Szczęściara. Pewnie i tak zaraz ją coś obudzi. Albo Maria lub Juan, a być może jeszcze coś innego. Mają cholernego pecha, więc dlaczego by nie eksplozja albo coś w tym rodzaju?
...
    Dochodziło południe. C.G. przemierzając ulice Havany kierował się GPS'em, którego cel wyznaczały dwie czerwone kropeczki. Już niedługo... Już niedługo...
...
- Dobra, nie wiem jak wy, ale ja musze się napić kawy. Po prostu muszę. Idę do jakieś kawiarni.
- Masz forsę? - zapytała Maria.
    Aleks sięgnął do torebki leżącej tuż obok śpiącej Alicji na kanapie. Poszperawszy w niej trochę, znalazł kilka zwitków papierowych waluty peso i pomachał Marii przed oczami.
- Na kawę powinno starczyć.
- Masz komórkę przy sobie?
    Sięgnął do prawej kieszeni spodenek.
- Ta, mam.
- To dobrze, pod żadnym pozorem nie wyłączaj jej.
- Czuję się jak w przedszkolu. Gdzie jest w ogóle Juan?
- Miał jakieś pilne sprawy na mieście. O niego się nie martw.
    Zszedł schodami prowadzącymi do pomieszczenia na dół, do hali. Przekroczył próg drzwi, tych będących koło wielkiej bramy i wyszedł na zewnątrz. Fala ciepła oraz bystrzejsze światło dzienne uderzyły w niego jak pięści Rocky'ego Balboa'y. Zachwiał się utrzymując ledwo równowagę. Dzień zapowiadał się niezwykle upalnie. Słońce zsyłało żar z nieba, który mało brakowało, a przybrałby formę rozżarzonej cieczy; żadnej chmurki ani wietrzyku rozrzedzającego ten skwar. Istna patelnia.    
    Będąc już na ulicy głównej, rozejrzał się dookoła. Miejsce, gdzie się znalazł przypominało typowy deptak ze sklepikami z pamiątkami, barami szybkiej obsługi, stoiskami z hot-dogami i spożywczakami. Nie miał najmniejszej ochoty spędzać czas w jakieś spelunie. Nie dostrzegł jednak żadnej porządniejszej restauracji, czy kawiarni. Ruszył więc chodnikiem oblepionym cieniem rzucanym przez palmy, które rosły przy krawędzi betonowych płyt.
...
    Zbliżając się do miejsca docelowego, C.G. dostrzegł idącą po prawej stronie znajomą mu twarz. Akurat tuż przy parkingu... Cóż za łud szczęścia. Zaparkował hyundai'a coupe rocznik 2006 i ruszył za facetem.
...   
    Przemierzał ulice wzdłuż, ale niczego nie dostrzegł. Żadnej pieprzonej kawiarni. Na litość Boską, chciał tylko kawy!
    "Było wejść do pierwszego, lepszego baru!"
    "Chyba kpisz! Nie godzi się bym ja, swą osobą, spędzał czas w jakieś prymitywnej spelunie!"
    "Kretyn"
    Już miał zamiar zawrócić straciwszy całą nadzieję, kiedy dostrzegł jakiś miło wyglądający lokal z tarasem. Na sporym szyldzie nad drzwiami widniał napis: "Cafeteria". Bogu niech będą dzięki!
    Zamówił mocną czarną bez mleka i zajął miejsce tuż przy barze. Boksy i inne miejsca w środku były puste. No, prawie - jedno zajmował drzemiący staruszek, drzemiący lub martwy. Ale co to ma do rzeczy? Jego to nie obchodziło. Chciał tylko kawy. Nim niech się zajmie ktoś, kto za to dostaję pensję. Na przykład firma pogrzebowa, czy coś takiego.
    Kilka minut później kelnerka, dość urodziwa i atrakcyjna, podała mu wyrzucający kłęby białej mgiełki napar. Pierwszy łyk i... Boże, jakie to dobre. Nie miał zamiaru wysiorbać od razu wszystkiego, co to, to nie. Chciał się delektować, rozkoszować, zatracić w krainie intensywnego smaku tego iście Bożego cuda. Drugi łyk był równie zbawienny jak poprzedni.
...
    "Cafeteria" - przeczytał szyld C.G. Wspiął się po schodkach i już za szybą drzwi dostrzegł go.
...
    Aleks usłyszał otwarcie i zatrzaśnięcie się drzwi, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Po ciężkim chodzie rozpoznał, że był to facet. Pewności nie miał, ale prawdopodobnie. Usiadł w jednym z tych boksów na szarym końcu, (i całe szczęście, bo ostatnie, o co by Aleks błagał Boga, to jakiś natręt opowiadający swą ckliwą historie życia, czy o innych „fascynujących” bzdetach) a zaraz po tym podeszła do niego ta Atrakcyjna Kelnerka przyjąć zamówienie.  Wymruczał jej coś, ona zaś zapisała owe wymruczenia w notesiku i poszła za bar, następnie, głębiej, do innego pomieszczenia.
    Łyk za łykiem i trunek się skończył. Przyznał, że nawet zdołał pomóc. Ale...
    "Boże, jak mi się chce sikać!"
    Trzymanie jest nie zdrowe (to oczywiste), toteż odstąpił od swojego miejsca siedzenia i poszedł wzdłuż pomieszczenia do łazienki. Facet, który siedział na szarym końcu czytał jakąś gazetę zasłaniając się nią w całości. Klasyka. Aleks rzucił na niego tylko spojrzenie i nic, absolutnie nic nie przykuło w nim jego uwagi.
     Niestety. Nie był zbyt bystry, ale przyjmijmy, że to, iż nie grzeszył spostrzegawczością, ani ostrożnością wynikało z przemęczenia i mocy wrażeń wczorajszego dnia. Trochę, proszę ja was, wyrozumiałości dla tego pana.
...
    Rzucił gazetę na stół i poszedł w ślad za swoją ofiarą. Ofiara to może złe określenie. On miał tylko pełnić funkcję przynęty. Jeśli Jennifer zależy choć trochę na jej kochankach, to powinno ją to wyciągnąć z ukrycia. W całej sprawie jest sęk w tym, iż ktoś im pomaga. Ktoś, kto wiedział, co zamierzał. Pytanie tylko; kto?
    Ruszył w stronę męskiej ubikacji. Musiał to zrobić po cichu, żeby nie zwrócić czyjejś uwagi, co byłoby cholernie kłopotliwym kłopotem. A kłopotów i tak miał już chyba dużo.
...   
    Aleks „strzelał” do pisuaru.
    "Boże, co za ulga..."
    Podczas oddawania moczu, Aleks zastanawiał się nad Juanem; nad tym, gdzie on się nagle podział. Może miał coś do załatwienia, jednakże jakoś nie chciało mu się wierzyć w wersję, iż miał jakieś pilniejsze sprawy w mieście. Myślał bowiem, że to oni, Aleks  i Alicja, nie zapominając jeszcze o tym psychopatycznym dupku, są ich priorytetem. Ale kto wie? Może mają jakiś plan. Byłoby miło.
    Oddał to, co miał do oddania i zasunął rozporek. W tym samym momencie otworzyły się drzwi. Odruchowo Aleks się odwrócił i... ze strachu jego pęcherz znów był pełen. To on. Niech to, kurwa, szlag trafi!
    Adrenalina uderzyła błyskawicznie. Facet ruszył na niego zamachując się prawym sierpowym, Aleks intuicyjnie schylił się unikając ciosu, szybko powrócił do pionu i walnął go prostym w gębę, zadziwiając tym samym samego siebie, że stać go na taką brawurę. Zabójca się zachwiał, ale szybko złapał równowagę. Chyba trochę się wkurzył. Zrobił zamach dezorientując Aleksa i wykonał wykop niczym Van Damme trafiając go butem w twarz. Aleks się obrócił o sto osiemdziesiąt stopni padając na ziemie. Przed oczyma pojawiło się milion gwiazd. I cholernie szybko wirowały. Nie dobrze. Bardzo nie dobrze.
    Próbował się podnieść, lecz zaraz jak się oparł na łokciach dostał kopniaka w lewe żebra.
- Auuuu! – zaskowyczał z bólu.
    Facet schylił się nad nim i złapał go za kołnierz koszuli, który dziwnie trzeszczał zwiastując, że zaraz się podrze. Odwrócił go w stronę umywalek i Aleks zdołał zobaczyć w lustrze swoją posiniaczoną i całą we krwi twarz.
    "Chciałem tylko kawy..."
    Zamachnął się i łupnął jego twarzą o umywalkę z takim impetem, że lustro wiszące tuż nad nią zadrgało, a sama umywalka pokruszyła się na większe kawałki.
    "Ups... Za bardzo mnie poniosło. Mam nadzieję, że go nie zabiłem, bo byłoby szkoda...", pomyślał drwiąco C.G.
    Aleks leżał w kałuży wody zmieszanej z krwią i odłamkami porcelany umywalki tracąc przytomność
    "Chciałem tylko kawy..."
    Ciemność zasłoniła mu oczy i świat, który się stopniowo rozpływał we mgle został całkowicie przez nią pochłonięty. Mroczna kurtyna zapadła i w sumie to dobrze, bo łeb mu pękał, a twarz cholernie piekła. Tylko myśl, że już się nie obudzi i nie zobaczy kochanej Alicji była trwożąca. Miał jednak nadzieję... a może raczej jej strzępki, bo jak to się mówi - "Nadzieja umiera ostatnia".
    "Dobra, teraz trzeba go stąd wynieść", pomyślał C.G.
    Zerknął na zegarek i stwierdziwszy, że jest jeszcze wcześnie, coś przed południem, ruch powinien być niewielki.
    Przeciągnął nieprzytomne ciało Aleksa do jednej z kabin i posadził go na sedesie. Myślał, żeby mu ściągnąć spodnie tak, aby wyglądało, że sra, ale stwierdził ostatecznie, iż po cholerę takie ceregiele? Wyszedł z łazienki i zlustrował pomieszczenie, teraz zupełnie puste. Dziadek, który wyglądał jakby opuścił ten świat chyba wrócił do żywych i sobie gdzieś polazł. Albo zakład pogrzebowy na czyjeś zlecenie zrobił z nim porządek. To dobrze. Przeskoczył za barek i wszedł do tego pomieszczenia, gdzie skryła się Atrakcyjna Kelnerka; siedziała teraz przy stole czytając babskie pismo o modzie, czy czymś równie nudnym.
- Jest tu jakieś wyjście na tyły, seniorita?
- Si, seńor. Prosto i w prawo.
    "Jakże miło, że obyło się bez zbędnych pytań."
    Skierował się tak, jak został poinstruowany wychodząc w końcu na zaplecze. Brama wyjazdowa prowadząca na, można by rzec, martwą z powodu znikomego ruchu ulice, była otwarta. Szczęście mu sprzyjało. Poszedł na pobliski parking, aby przyprowadzić  swoje auto. Następnie, kiedy Hyundai był tam, gdzie być powinien, udał się po Aleksa.
    "Rany! do lekkich to on się nie zalicza!"
    Przeszedł przez kuchnie, a Atrakcyjna Kelnerka siedziała, jak siedziała. Rzuciła tylko spojrzenie na tych dwóch facetów i powiedziała:
- Strasznie mocna ta kawa ostatnio.
- Nieprawdaż?
    „Turyści…”, pomyślała również.
    I znów zanurzyła się w babskim piśmie. I jak jej tu nie kochać? Być może przyzwyczaiła się do takich widoków, zresztą, co go to obchodziło?
    Wytaszczywszy go na zewnątrz, przy okazji wycierając nim podłogę w kawiarni, oparł cwaniaczka o ścianę przy futrynie drzwi, przez które się tu dostał. Zwinnie się uwijając, zeskoczył ze szczytu trzystopniowych schodów lądując przy drzwiach samochodu, uchylił je, otworzył dźwignią bagażnik i ponownie znalazł się przy Aleksie. Potem, z niemałym trudem, wcisnął go do bagażnika, a gdy zamknął klapę, zajął miejsce za kierownicą zastanawiając się nad miejscem, w którym mógłby go przetrzymywać. I chyba szybko zdołał takie miejsce znaleźć, bo uśmiechnął się sam do siebie niemiło, uruchomił silnik i pomknął przed siebie, ku sobie znanemu celu.
ROZDZIAŁ 12
    Alicja miała bardzo niespokojny sen. Nie dlatego, że kanapa była cholernie nie wygodna i odczuwała każdą sprężynę, (choć w pewnej mierze też i dlatego) ale zupełnie z innego powodu. Miała koszmary. A konkretniej tylko jeden. Śnił się jej Aleks. Leżał na ziemi w jakieś hali, wielkiej, ogromnej hali skąpanej niemalże w całości w ciemności. Niemalże. Bo było miejsce, gdzie snop światła wycinający w mroku stożek oświetlał głównego bohatera tego spektaklu. Był tu ktoś jeszcze. Ktoś kto się czaił poza światłem; nie widoczny ale niebywale odczuwalny. Ten ktoś śmierdział. Jednak to nie był smród jakkolwiek znajomy. Obcy, ale zarazem w jakiś sposób każdy by wiedział jak go nazwać. I tak też było w przypadku Alicji. Wiedziała. I to doskonale... Ten odór nosił miano ŚMIERCI.
    W pewnej chwili ten ktoś wyłonił się z mroku. Początkowo nie rozpoznała postaci, choć w głębi duszy przekonana była, iż wie kim jest ten człowiek. Kiedy zbliżył się do leżącego ciała przystając w blasku światła i zrzucił z głowy czarny kaptur, podświadome przekonanie Alicji zostało utwierdzone.
    To on...
    Wyjął spod ciemnego habitu nóż, ogromny, rzeźniczy nóż i przyklęknął tuż przy mężu Alicji. Widziała jak przykuty do podłoża ciężkimi łańcuchami Aleks się szamotał. Wydobywał jakieś jęki, ledwo słyszalne dla niej, choć nie ulegało wątpliwości, że błagające o litość. O litość, której nie otrzyma. Oprawca zaczął się nad nim znęcać. Jęki, ledwo słyszalne, ustąpiły krzykom i wrzaskom tak przeraźliwym, iż myślała, że mózg za chwilę zamieni się jej w papkę. Sadysta ciął ostrzem wszędzie odkrywając w początkowej fazie mięso, potem zaś organy, jeszcze żywe i wykonujące swoje obowiązki. Przestał na chwile. Oblizał krew z noża i rzucił go na bok. Wbił swoją dłoń w odartą ze skóry klatkę piersiową i wyrwał pompujące w żyły krew serce sprawiając niewyobrażalny ból, ale też i niewyobrażalny wrzask Aleksa. To było istne apogeum cierpienia.
    Alicja zaczęła biec na ratunek mężowi już wcześniej. Problem w tym, że pędziła najszybciej jak mogła, ale on i zabójca pozostawali w tej samej, nieosiągalnej odległości. Nie mogła mu pomóc. A najgorsze w tym wszystkim było to, że facet zaraz po tym jak wyrwane serce przestało bić, a Aleks wyzionął ducha, zwrócił wzrok na Alicję. Wyszczerzył do niej zęby w trwożącym uśmiechu psychopaty i zadał pytanie:
- Wspaniałe wakacje, nieprawdaż? - I wybuchł śmiechem nie podobnym do śmiechu ludzkiego.
    W tym momencie Alicja się obudziła. Jeszcze zaspana pamiętała sen, jakby to się stało naprawdę. Jakby to już kiedyś było. Przypomniała sobie jak wyglądała twarz tego oprawcy. Nie miała wątpliwości, kto to był.
- Która godzina? - zapytała Alicja Marie.
- Coś koło jedenastej.
- Gdzie jest Aleks?
- Poszedł do jakieś kawiarni.
- Dawno?
    Maria spojrzała na swojego Timexa zapiętego na lewym nadgarstku.
- Coś koło dwóch i pół godziny temu. W sumie to dość długo go tu nie ma.
- Wziął ze sobą komórkę?
- Tak.
    Alicji to wystarczyło. Chwyciła swoją torebkę i wygrzebała z niej Nokie. Wybrała spis połączeń dotykając ekran zaznaczając numer do Aleksa. Był sygnał, ale nikt nie odbierał. Czekała i czekała, lecz po drugiej stronie rozlegał się ten sam dźwięk, aż w końcu odezwała się poczta głosowa.
- Nie odbiera - powiedziała Alicja. - I co teraz? Mam złe przeczucia.
    Maria, teraz siedząca za biurkiem, pozostawała niewzruszona.
- Może powinniśmy go poszukać. Coraz bardziej mi się to nie podoba...
- Cierpliwości.
    Spokój, opanowanie oraz brak zainteresowania Aleksem, Alicje doprowadzał do szału.
- Jak możesz tak bezczynnie i spokojnie siedzieć!? Skoro poszedł na kawę, to czy nie jest dziwne, że go jeszcze tutaj nie ma!? Gdzie jest w ogóle Juan?
- Poczekaj jeszcze trochę. Naprawdę, złotko, cierpliwości.
- Jest coś czego nie wiem? - zapytała Alicja.
    "Coś tu nie gra...", pomyślała, "Nie jest ze mną do końca szczera..."
    Maria wbiła wzrok w oczy Alicji.
- Twój mężczyzna jest cały i zdrów. Zapewniam cię.
- Skąd ty to możesz wiedzieć!?
- Przeczuwam.
- Pff, też mi coś... Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Gdzie jest Juan?
- Miał jakiś interes w mieście.
- Oczywiście.
- Prześpij się jeszcze trochę. Za dwie godziny ruszamy.
- Dokąd?
- Zobaczysz - powiedziała to, uśmiechając się do Alicji.
    Nie mogła spać. Cały czas myślała o tym koszmarze. Te dwie godziny dzielące ją od „wyruszenia” wydawały się trwać w nieskończoność. Ciekawość zmieszana wraz ze strachem z minuty na minutę rosły jak na drożdżach, lecz wreszcie Maria oznajmiła:
- Dobra, mała, zbieraj tyłek. Jedziemy.
- Dokąd?
- Mówiłam ci, że zobaczysz.
- A Juan?
- Nim się nie przejmuj.
    Wsiedli do Land Rovera Pick- up'a i wyjechali na ulice. Alicji znów wydawało się, że Maria nie ma zielonego pojęcia, gdzie dokładnie chce jechać. Ale, tak jak było ostatnim razem, myliła się. Dojechali na obrzeża miasta, zatrzymując się pod robiącą wrażenie rezydencją, pewnie jakiegoś biznesmena, polityka czy kogoś równie ważnego. Brama, która stała otworem, wyglądała zachęcająco dla gości. Minęli ją i zatrzymali wóz pomiędzy schodami a imponującą fontanną. Willa od frontu miała dwa balkony oddzielone facjatą. Podtrzymywały ją filary tworzące piękne, stylowe łuki. Tuż za nimi znajdowała się weranda wyłożona jasnymi i przyjemnymi dla oka płytkami, na których porozstawiane zostały meble ogrodowe wyściełane miękkimi poduchami.
- Wysiadamy - powiedziała Maria.
    Wspięły się po schodach i przecięły werandę zatrzymując się przed lekko uchylonymi hebanowymi drzwiami. Maria popchnęła je na całą szerokość. Przestąpiły próg wkraczając w bogate wnętrze budynku. Podłoga wyłożona marmurem lśniła i połyskiwała, odbijając wiszący tuż nad ich głowami godny uwagi żyrandol, być może z kryształu albo z innego podobnego do tego szlachetnego kamienia tworzywa. Przed nimi stały dwie donice, z których wyrastały palmy strzegące podnóża schodów. Schody w połowie drogi rozwidlały się w prawą i lewą stronę doprowadzając do różnych, nieznanych Alicji pomieszczeń na wyższej kondygnacji.
    Alicji coraz bardziej się tu nie podobało.
- Po co tu przyjechałyśmy?
    Zamiast odpowiedzi otrzymała:
- Charles!? - krzyknęła Maria.
    Alicja zdezorientowana wpatrywała się w swoja towarzyszkę. Chwilę potem usłyszała zbliżające się z któregoś pokoju na górze kroki. Nie miała pojęcia, co się dzieje, ale coś jej mówiło, coś co nazywa się intuicją, że będą niemałe kłopoty. Wraz z przybliżającymi się dźwiękami czyjegoś stąpania po marmurowej posadzce niepokój wzrastał. I słusznie. Rozpoznała faceta zbiegającego ze szczytu schodów i nie chciała dać temu wiary. Momentalnie zrobiło się jej duszno, a kolana ledwie co się nie zgięły. Strach brał nad nią górę.
    Zabójca...
- Maria, co to, kurwa, ma znaczyć!? - terkotała przerażona Alicja.
- Stul pysk! - Podeszła na spotkanie z mężczyzną i zarzuciła mu ręce na szyje. - Kochany mój, patrz kogo ja ci przywiozłam.
- Maria...? - Zabójca wyglądał na kogoś zaskoczonego. - Co to ma wszystko...? To byłaś ty! - Odepchnął ją od siebie i sięgnął po broń włożoną w tył spodni. - To byłaś ty. To ty strzelałaś do mnie w hotelu! To ty pomogłaś tej suce uciec. Lepiej, żebyś miała dobre wytłumaczenie, bo inaczej długo to ty nie pożyjesz!
- Cii, Charlie, tylko spokojnie, kochanie. Jestem po twojej stronie. Kocham cię, a ona niech będzie dowodem niezachwianej wierności i uczucia jakim cię darzę. To dla ciebie to zrobiłam...
- Obyłoby się i bez tego.
- To nie pracujesz dla FBI? - wtrąciła się Alicja.
- To ty pracowałaś dla FBI!? - wywrzeszczał z niedowierzaniem Charles.
- Pracowałam... Ale już nie pracuje... Dla ciebie, kochany mój... Zobacz, mam dla ciebie dowód - wskazała na Alicję. - Czy to ci nie wystarcza?
    Zlustrował spojrzeniem Alicję.
    Alicja miała ochotę uciec, wybiec z tego domu i gnać przed siebie ile sił w nogach. Zdobyłaby się na to, gdyby nie fakt, że C.G. był uzbrojony. Skomplikowało się trochę, łagodnie ujmując.
- Nie. Nie wystarcza. Jeśli chcesz mi udowodnić po której stronie jesteś, Maria, zabij ją tu i teraz!
- Błagam, nie! Nie jestem tą... - szybko została uciszona zadanym przez Marie ciosem w twarz i wylądowała na posadzce.
- Milcz! Kochanie, dlaczego nie możemy zrobić tego później? Mimo, że widzieliśmy się tak niedawno, zdążyłam się za tobą stęsknić... Wiesz, na co mam ochotę? – Głos jej przybrał barwę głosu kobiet odbierających połączenia w agencjach towarzyskich.
    Wiedział doskonale. Byłby najlepszym zabójcą na świecie, gdyby nie jeden mały szkopuł. Każdy w jakimś stopniu jest od czegoś uzależniony; od kawy, alkoholu, papierosów, narkotyków, Facebook’a. On również miał swój nałóg i, jak na złość, musiał być nim oczywiście nic innego jak seks, psia mać! Co gorsza, Maria, taka atrakcyjna i seksowana, taka dobra kochanka, wyglądała dziś tak zachęcająco, że on, najnormalniej w świecie odmówić nie mógł, ale nie tylko z powyższego powodu. Uważał również, że gdyby nie poszedł z nią do łóżka, byłoby to grzechem śmiertelnym, nie do przebaczenia, grzechem przeciwko kobiecemu pięknu.
- Dobra. - Rzekł teraz zupełnie innym tonem. - Zamkniemy ją. Potem się ją zabije.
    Podszedł do Alicji i podniósł ją brutalnie. Przyłożył lufę gnata do jej kręgosłupa rozkazując iść. Zaraz przed schodami skręcili w lewo. Znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie był kominek, teraz zupełnie wyczyszczony, dwa fotele, stolik, kanapa i dwa krzesła, jedno puste, drugie zajęte przez...
- Aleks!
    Aleks podniósł głowę. Alicja nie mogła go poznać przez twarz, która wyglądała teraz jak siedem nieszczęść.
    Charles pchnął ją w stronę wolnego miejsca, by na nim usiadła, przykuwając ją kajdankami tak że była w pozycji, w której stykała się plecami o plecy Aleksa.
- Macie teraz kilka ostatnich chwil dla siebie. - Ściągnął knebel z ust Aleksa i poszedł wraz z Marią na górę. Kiedy Alicja podniosła głowę, zobaczyła balkon, na który można było się dostać wchodząc najpierw na schody, i idącą teraz po nim "psycho-parę".
    "Nie jest dobrze...", pomyślała panikująca Alicja.
- Kochanie, co ci się stało? Skąd w ogóle się tu wziąłeś?
- Poszedłem na kawę. Pech chciał, żebym się tam z tym pojebem spotkał. Dorwał mnie w łazience. Nie mam bladego pojęcia skąd on się tam wziął. Zupełnie jakby wyłonił się spod ziemi. Próbowałem się bronić ale... dostałem z buta w twarz, potem mnie podniósł, walnął moim łbem o umywalkę... i obudziłem się tutaj. Ot, cała moja historia. A ty? Co to ma wszystko znaczyć? Co knuje Maria?
- Boże... Nie mam zielonego pojęcia. Chyba nas zdradziła. Wie, że nie jestem nikim ważnym więc  może się mną posłużyć i dowiedzieć się dla kogo pracuje ten sadysta. Albo może naprawdę go kocha. W sumie, co to za różnica? I tak jesteśmy trupami.
...
    Rozglądając się dookoła, Maria podziwiała wystawne wnętrze willi.
- Diego ładnie się tu urządził.
- Skąd ty go w ogóle znasz?
- Polityka firmy - odrzekła Maria.
    Znaleźli się w sypialni, wiadomo, oczywiście, w jakim celu. C.G. zaspokoił swój głód dzikiej rządzy, co, musiał przyznać sam przed sobą, było wystarczająco satysfakcjonujące, nawet jeśli wiedział, że niebawem znów będzie miał chęć. Szczęściem dla niego, że teraz obędzie się bez wydawania kasy w burdelu, ponieważ w tejże chwili u jego boku leżała, ponoć w nim zakochana i wielce oddana, Maria. Cholernie seksowna Maria.
- Skąd wziąłeś tego jej faceta?
- Zupełnie przypadkiem. Spotkałem go w mieście jak kroczył sobie do kawiarenki. Tam go dorwałem i myślałem, że będzie mi potrzebny jako karta przetargowa.
- Karta przetargowa?
- Tak. Wtedy miałem plan, aby wywabić Jennifer z ukrycia i zakończyć sprawę.
- Skąd wiedziałeś, że będziemy w Havanie?
- Każdy ma swoje tajemnice, złotko.
- Jak zamierzasz się jej pozbyć?
- Jak ja zamierzam? Przypominam ci, że to twoja działka. Jeszcze mi nie dowiodłaś swojej wierności.
- Oczywiście...
- Więc, Maria? Jak ją zabijesz?
- Myślę, że tradycyjnie. Kulka w łeb, a ciało spalić. Zatrzeć jakikolwiek ślad po niej. Z jej kochasiem zrobię to samo.
- Zuch dziewczynka. - Pochwalił ją Charles.
RODZIAŁ 13
    "Wiedziałem, że coś knuje", pomyślał.
    Rozejrzał się po opustoszałej kanciapie, w które powinna być, a jak wiadomo – nie była, Maria wraz z Polakami. Podszedł do biurka, łudząc się, szybko rozwianą zresztą, efemeryczną mrzonką, iż zastanie jakieś instrukcje, kartkę, dajmy na to. Jednak, tak jak przeczuwał, niczego nie znalazł. Sprawdzając komórkę, w której może czekał już jakiś sms doznał tylko rozczarowania, lecz niedużego; w głębi duszy był od początku przekonany, że nic tam nie będzie.
    Gdy rozsiadł się wygodniej w dobrze znanym mu fotelu, wyjął z przytaszczonej przez siebie walizki laptop, do którego, poprzez port USB, podpiął swoją komórkę, stukając zaraz po tym w klawiaturę instalując różne oprogramowania przywodzące na myśl Matrix, gdzie cyfry, litery i inne znaki tworzyły ciągi niezrozumiałych dla laików informatycznych wzory, czy też polecenia. Chwilę potem, rozwarte na pulpicie okna zminimalizował, rozpoczynając surfing po Internecie szukając dlań jakieś ważnej informacji, bądź pliku, ale, jak można było wywnioskować z jego radosnej miny, szybko odnalazł to, czego poszukiwał.
    Instalacja zminimalizowanych oprogramowań, właśnie wtedy, kiedy zhakował to, co do miał zhakowania, dobiegła końca. Po wprowadzeniu ostatnich konfiguracji oraz poprawek na laptopie, przerzucił dane na telefon komórkowy, uruchomił go, i ,rozpromieniony ze szczęścia, przywołując na myśl dziecko, które dopiero co dostało nowy samochodzik, stwierdził ostatecznie, iż program działa bez zarzutów.
    Wybrał w swojej komórce numer do Marii, która baraszkując sobie wtedy w najlepsze, odebrać nie mogła, atoli nie chodziło o to, by cokolwiek odbierać. Chodziło o sam sygnał. Który, szczęściem dla Juana, był i to całkiem niezły.
    "Mam cię!"
    W nowo zainstalowanym programie pojawiła się mapa pokazująca położenie telefonu, do którego chciał się dodzwonić. Nie znał tego terenu. Nie zastanawiając się długo, po jaką cholerę tam się udała, a przypuszczał, że z pewnością nie była tam żadna impreza charytatywna, pozbierał swoje rzeczy i skręcając już do wyjścia, dostrzegł leżącą na kanapie gustowną torebkę Alicji. Sam nie wiedząc czemu, wrócił się po nią, przekonany, że jeśli tego nie zrobi, to zawadzi to po całości jego zamiarom.
(torebka…)
    Kiedy Maria i facet z nieznanym nikomu imieniem kończyli zabawę, Juan zbliżał się do willi Diega, którą teraz zajmował zabójca i współpracowniczka Hernandeza. Samochód zostawił kawałek drogi od bramy wjazdowej, przed innym budynkiem, aby nie wzbudzać podejrzeń. Siedząc jeszcze w wozie spojrzał na smartfona. Mapa wyraźnie wskazywała, że komórka Marii znajduje w pobliżu, właśnie w tamtej rezydencji, toteż, upewniwszy się jeszcze raz, wysiadł z samochodu, sięgnął po broń będącej w kaburze przypiętej do paska z tyłu spodni, odbezpieczył ją i wkroczył na posesje. Miał nadzieję, że nie należy do normalnych cywilów, bo byłaby niemała kompromitacja. Coś jednak mu mówiło, że się nie myli. Gdy zobaczył Land Rovera, którym Maria przyjechała wczoraj wieczorem pod magazyn, był już prawie pewien; zostawił jednak skąpą rezerwę dla niepewności. Cóż... zawsze ktoś inny mógł mieć taki sam wóz z takimi samymi śladami po kulach na tylnym zderzaku, a program namierzający mógłby być wadliwy. Niewykluczone, prawda?
    Przekroczył frontowe drzwi, które były otwarte na oścież. Z lewej strony z jakiegoś pomieszczenia dobiegała do jego uszu rozmowa. Języka nie mógł za nic w świecie zrozumieć. Tyle tam było "sz", "cz" i wiele temu podobnych głosek, że on, urodzony na Kubie, posługujący się hiszpańskim, miałby nie lada trudności z opanowaniem tego iście diabelskiego języka. Mimo niezrozumiałego bełkotu, głosy wydawały mu się znajome. Ruszył w kierunku dźwięków i ostrożnie wychylił się za rogu. Dostrzegł faceta siedzącego na krześle ze spuszczoną głową i twarzą wyglądającą jak... Sam nie wiedział jakiego by tu użyć określenia, ale wiedział jedno; pewnie kibicował nie tej drużynie i nie w tym barze. Po przyjrzeniu mu się bardziej dostrzegł jednak coś znajomego. Czy to czasem nie mógł być... ten Polak? Kochanek Alicji? Wyłonił się za rogu i niepewnie zapytał:
- Aleks? - Miał wątpliwości, czy tak się nazywa, ale "srał to pies", jak mówiła jego matka.
    Na usłyszane imię i znajomy głos, podniósł głowę.
- Juan! Boże jak ja się cieszę, że cię widzę! Proszę, uwolnij nas stąd!
- Juan? - wtrąciła się Alicja. - Spadłeś na z nieba, człowieku! Błagam, pomóż nam!
- Co wy tu robicie? - dopytywał się Hernandez.
- Odpowiemy ci jeśli nas uwolnisz! Szybko, nie ma czasu!
- Dobra, dobra.
    Podszedł do dwóch krzeseł, przykręcił tłumik do lufy i przestrzelił kajdanki, najpierw dziewczynie, potem Aleksowi. Wszyscy troje usłyszeli pociągnięcie klamki drzwi, za którymi był Charles i ta suka, Maria. Po plechach przeszedł im zimny dreszcz, serce jakoby zamarło, a oddychać nawet się nie odważyli. Skierowali wybałuszone oczy w epicentrum rozlegającego się dźwięku i ujrzeli wyłaniających się wpierw kobietę, a tuż za nią, zabójcę - seksoholika. Przeszli kilka kroków, kiedy Maria zwróciła wzrok na dół z nad balustrady i się wydarła:
- Oni uciekają!
    Alicja i Aleks, jak na dany sygnał wystrzału pistoletu na zawodach lekkoatletycznych, puścili się pędem w stronę drzwi, skąd pojawił się Juan, chwytając po drodze kluczyki do strzępków kajdanek, które wciąż mieli na przegubach. Gnając przed siebie, słyszeli stłumione strzały oddane przez Hernandeza i głośniejsze - Marii, albo Charlesa. Juan oddalał się jednocześnie strzelając w górę tworząc sobie osłonę ogniową zmuszając wrogów, by nie wychylali się zbyt często z ukrycia. Jednakże mieli tupet. Kilka kul świsnęło kubańczykowi koło nosa. Mając już próg kilka kroków od siebie odwrócił się i biegł ile sił. W tym samym momencie za kryjówki na górze wyłoniła się Maria oddając strzał, po którym rozległo się głośne:
-Aaaa!
    Juan poczuł przeszywający ból w prawym ramieniu. Szlag by to trafił; dostał. Nie zważając na to, nie zatrzymał się, bo jeszcze dałby im okazję do poprawy błędu i zamiast w ramieniu, pocisk miałby we łbie. A łba mu było szkoda, bo sam twierdził, iż jego głowa jest całkiem ładna (pieprzony megaloman). Czuł jak ciepły strumień cieknie mu po prawym ramieniu przyklejając do skóry koszulę, i żeby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości dla niezbyt bystrych, to nie był pot.
    Znalazł się w holu, a Maria i jej kochanek dobiegali do schodów prowadzących na dół; z góry znów wystrzeliły pociski mijając Hernandeza o kilka centymetrów rozbijając jakąś wazę, albo robiąc dziury w ścianie.
- Juan! - W drzwiach pojawił się Aleks - Szybciej!
    Charles, zobaczywszy go, wymierzył spluwę w niego oddając strzał. Kula otarła się o jego bark i jak porażony, instynktownie skoczył za ścianę chowając głowę w ramionach. Dopiero kiedy był już jako tako bezpieczny zorientował się, iż ledwo co uniknął zaszczytnego miana bycia rannym w boju. Adrenalina tak w nim buzowała, że nawet nie czuł bólu.
    W momencie, kiedy Aleks odwrócił uwagę C.G.’a, Juan oddał w jego stronę dwa strzały, po których rozlegało się diabelnie irytujące „klik, klik, klik”.
Pusty magazynek.
Pierwsza kula – pudło; druga zaś trafiła C.G’a w okolice obojczyka ścinając go z nóg i wywołując wrzask obficie nakrapiany cierpieniem.
    Maria zwróciła wzrok na ukochanego.
    Oddała kilka strzałów na ślepo w kierunku drzwi frontowych i padła przy rannym.
    Alicja siedziała po drugiej stronie drzwi wystraszona, lecz nie sparaliżowana. Problemem dla nich, jej i Aleksa, było to, że nie wiedzieli co mają teraz robić; czy czekać na Juana?; czy może uciekać, gdzie pieprz rośnie, a oni w środku niech się pozabijają.
    Spojrzała na Aleksa.
- Nic ci nie jest?
    Aleks dostrzegł, jak Alicja wlepiła swoje piękne oczy w jego ranny bark. Posłusznie podążył za ich śladem, ledwo co dostrzegając przyczynę jej troski. Niemalże o tym zapomniał.
- Tak, wszystko w porządku. To tylko draśnięcie.
    W tejże chwili z drzwi wydostał się Juan.
- Spieprzajcie stąd!
- O Boże, Juan…
- Głucha jesteś?!
    Nie, nie był głucha. Nikt nie musiał jej dwa razy powtarzać (poza powyższym wyjątkiem, na co zresztą można przymknąć oko). Podniosła się i ruszyła biegnąc ile sił w nogach przed siebie. Zaraz za nią ziajał Aleks. Kiedy wydostali się z posesji, przystanęli przy murku, tuż przy bramie. Za nimi z widocznym trudem nadążał Juan. Co do jego stanu nie mieli wątpliwości – z nim nic nie było w porządku.
- Dalej! – ryknął – nieopodal jest mój samochód!
    Znalazłszy się przy nim, Juan powiedział:
- Aleks, ty prowadzisz…
- Nie – wtrąciła się Alicja. – Ja siądę za kierownicą
    Spośród nich wszystkich, tylko ona była w najlepszym stanie zarówno psychicznym, jak i fizycznym, co nie znaczy, że w dobrym. Aleks z twarzą, która go nie przypominała i Juan, z którego sączyła się powolnym potokiem krew, jako rajdowcy się zbytnio nie klasyfikowali. Jeden z powodów siniaków zasłaniających prawie w całości oczy mógłby nie dostrzec na drodze ewentualnego zagrożenia, jakim było choćby na przykład dziecko wybiegające w pogoni za piłką i wpakować ich w większe tarapaty, drugi zaś mógłby po prostu zasłabnąć, lub zemdleć za kierownicą i skutki mogłyby być co najmniej tragiczne.
    Załadowali się do wozu i Alicja prędko uruchomiła silnik zrywnie ruszając z tego przeklętego miejsca. Czuła, że jeszcze jedna chwila zwłoki, a zaraz w wstecznym lusterku dostrzeże Marie lub zabójcę, mierzącego do nich z broni, a tego, jak niczego innego w świecie, nie chciała.
- Juan musisz z tym udać się do szpitala – powiedziała Alicja spoglądając kątem oka na paskudną ranę. – Inaczej się wykrwawisz…
- Szpital do nie jest najlepszy pomysł. Znajdą mnie bez problemu… ale wiem kto może mi pomóc.
- Dobra, mów gdzie i jak mam jechać.
- Co tej kurwie odbiło? – wtrącił się Aleks.
- Dobre pytanie… - odpowiedział Juan
- Wydaję mi się, że Maria chciała mną się posłużyć jako dowodem wierności i jej niezachwianej miłości. I mam wrażenie, że od początku miała to zaplanowane…
- Niewykluczone…
- Juan, wszystko w porządku? – dopytywała stroskana Alicja. – Wytrzymasz?
    Nie wyglądał najlepiej. Twarz mu zmizerniała, pobladła, a wzrok miał nieobecny, krew natomiast sączyła się poprzez tamującą ranę szmatę w najlepsze; wyżymając ją z pewnością poleciała by spora ilość czerwieni.
- Postaram się. Tu w prawo
    Skręciła posłusznie.
- Całkiem możliwe, że to prawda – podjął ponownie Juan – bo miała z nim wcześniej do czynienia…
- Nie przemęczaj się. – ostrzegła go.
- Mam ranne ramię, a nie mordę. Nic mi nie będzie - zapewnił ją. – Jak już powiedziałem, miała z nim wcześniej do czynienia. Szpiegowała go. Robiła za jego kochankę i być może się w nim zakochała. Jednak nie mogę, to znaczy MY nie możemy wykluczyć innej możliwości. Może poświęcając nas chce, aby zaufał jej bezgranicznie, a wtedy dowiedziałaby się dla kogo pracuje i kropnęłaby go i jego zleceniodawców. Ale nie zmienia to faktu, że jest suką – skonkludował dobitnie Juan. – Poza tym postrzeliła mnie. Ma przejebane…
Mijali palmy, których liście lekko powiewały na błogim dla ludzkiego, spoconego ciała wietrzyku. Chodniki biegnące pomiędzy rzędami drzew, a budynkami zostały zatopione w cieniu, w którym pływali spacerowicze.
Przemierzali różne skrzyżowania sugerując się poleceniami Juana przy otwartych wszystkich szybach pozwalając, by miły podmuch łechtał ich po twarzy i mierzwił włosy. Juanowi i bez tego było chłodno. Lecz milczał. Stracił i wciąż tracił mnóstwo krwi, ale nie zamierzał się poddawać; nie spocznie dopóty, dopóki nie odwdzięczy się Marii za nadobne. Pożałuje tego.
Alicji ten sielankowy widok spokojnego miasta zza szyb samochodu wydawał się jakiś nierealny. Zupełnie jakby się poruszali cudownym wehikułem eksploatując nieznaną im planetę, gdzie pojęcia „niebezpieczeństwo”, „zagrożenie” i tym podobne wyrazy nie miały tu jakiegokolwiek pokrycia. Na widok tego wszystkiego ogarnęła ją frustracja, przeobrażając się szybko w niesłuszny gniew i nienawiść, bo pomimo przynależności do tego uniwersum, czuła się jak trędowata, obca, nie chciana, jak przybysz z innej planety. I to ją bolało.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl