Forum dla zdolnych pisarzy

Forum powstało z myślą o rozwijaniu talentu uzdolnionych pisarzy.

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

#1 2016-12-13 22:48:16

 inka

Nowicjusz

Skąd: Małopolska
Zarejestrowany: 2016-12-13
Posty: 1
Punktów :   

Koło Fortuny

Było tam zimno, ba cholernie zimno! Przy barze siedział on- wysoki elegancik z lekko rudawymi lokami i z zarostem na brodzie. Miał na sobie marynarkę z wyblakłymi rękawami, a obok jego stóp spoczywała czarna walizka. Wszedł parę minut temu. Nikt nie zawiesił na nim oka, nikt oprócz mojej osoby. Zamówił kieliszek wódki. Podziękował  grzecznie i jednym susem pochłonął ostry napój. Milczał. Nie przyglądał się niczemu, ale czułem, że dokładnie wie, co dzieje się za jego plecami. Nie mam pojęcia, dlaczego zacząłem tak dosadnie analizować jego ruchy i postawę, było w niej coś… innego. Odróżniał się od reszty. Czy pozostali tego nie czuli?

Mniejsza o gościa z walizką. Może to zwykły prawnik, który ma fajrant. Pełno ich w mieście. Są jak mrówki, podążające ślepo za zasadami aparatu administratury. Dopiłem swoje piwo, a niewiele go zostało. Sięgnąłem do kieszeni, gdzie powinny znajdować się papierosy i czerwona zapalniczka. Wyjąłem jednego z paczki, ale ogień wyparował z mojej dżinsowej kurtki. Pomyślałem, że spadł na siedzenie, czy może na podłogę. Pochyliłem się i znienacka ujrzałem lśniące czarne buty. Nade mną stał on, Pan Walizeczka.

- Szuka pan czegoś?- zapytał, rozchylając kącik ust.

Przyjrzałem mu się z bliska. Miał ostre rysy twarzy i ciemne oczy. To trochę nietypowe, żeby podchodzić do obcej osoby i tak po prostu zacząć rozmowę. A zresztą, ludzi stać na dziwniejsze rzeczy.

- Zgubiłem zapalniczkę- suchy papieros tkwił nadal w mojej gębie.
- Przykra sprawa, ludzi zawsze musi spotkać coś takiego.
- Przepraszam, nie rozumiem.

Elegancik uniósł brwi. Na moment zerknął w górę, a potem spojrzał wprost w moje oczy.

- Nazywam to małym dowcipem losu. Jeśli pan pozwoli, użyczę swojej.

Wyciągnął z kieszeni spodni metalową żarową zapalniczkę. Podziękowałem pod nosem. Musiała być stara, lekkie plamy rdzy pokrywały jej boki. Na jednym z nich miała niewyraźny napis. Próbowałem go odczytać, ale było za ciemno. Trudno. Odpaliłem papierosa, a między naszymi nosami uniósł się duszący dym. Miałem nadzieje, że nowy znajomy odejdzie, ale zamiast tego przysiadł się do mojego stolika.

- Pozwoli pan, że potowarzyszę? Dzisiaj jest paskudny wieczór, idealny na dyskusję.

„Przepraszam co?” Spytałem sam siebie. Jeszcze tego mi brakuje, żeby jakiś pajac uprzykrzał mi życie nawet poza robotą.

- O czym chciałby pan ze mną podyskutować?- nadałem swojemu głosowi zimny ton. Gość nie zraził się jednak. Uśmiechnął się szerzej.

- Bo ja wiem..?- westchnął- Jeśli nie ma pan ochoty na konwersację, po prostu będę cicho.

„Bezsensu” Przewróciłem oczami. Jednak nie miałem ochoty na jakąkolwiek rozmowę, więc propozycja Pana Walizeczki wydawała się bardzo rozsądna.

Wziąłem kolejnego bucha, a nieznajomy, tak jak zapowiedział, milczał. Nie protestowałem, ale jego nurtujące spojrzenie doprowadzało mnie powoli do szału. To takie uczucie, jakbyś siedział w ciepłym łóżku ze zgaszonym światłem, i wiedział, że naprzeciwko twoich stóp, ktoś wytrzeszcza w twoją stronę gały. Doszedłem do wniosku, że lepiej już było, kiedy prawił swoje filozofie o losie, czy o czymś innym.
Zacząłem.

- To strasznie brudne miejsce, jak na gościa o takim stylu- prędko przebadałem go od pasa w górę.

Uśmiech wyparował z jego twarzy. Momentalnie zerknął na swoją białą koszulę. Jednak niczym za pomocą mechanizmu, jego wstrętny grymas powrócił na swoje miejsce, tak szybko, jak zniknął. Przymrużył oczy.

- Sądzi Pan, że ubiór o czymś świadczy?- zapytał bardzo taktowanie i nie nachalnie.

Zamiast udzielenia konkretnej odpowiedzi, po prostu westchnąłem. Kolejna porcja tytoniowego ścierwa wypłynęła na światło dzienne.

- Myślę, że właśnie tak sądzisz. Pardon, pan tak sądzi- kontynuował- Ubranie jest niczym innym jak fałszywą warstwą duszy, podobnie jak ciało. Ukrywają tylko charakter. Może jestem takim samym opryszkiem, jak pan?

Nie drgnąłem. Pan Walizeczka również. Można powiedzieć, że rozpoczęliśmy bitwę między sobą. Tak jakby za chwilę jeden z nas miał wyciągnąć rewolwer i zastrzelić drugiego. Tylko,  że w tej samej sekundzie, ten drugi  postąpiłby tak samo i mielibyśmy dwa trupy na Sali. Halo, halo, czy jest na sali grabarz? Zgasiłem peta i wrzuciłem go do popielniczki.

- Dlaczego akurat miałbym być opryszkiem? – zapytałem.

- Cały ten bar jest ich pełen. Niech pan tylko się rozejrzy- kiwnął głową w bok- Kulą swoje tęgie ciała i patrzą ślepiami bestii, spod byka na innych. Nie przyprowadziłbym tutaj dziecka.

Parsknąłem pod nosem. Uśmiech tamtego nie znikał, ba, rozszerzył się bardziej, a pod tym kątem wyglądał co najmniej strasznie. Moim oczom ukazał się śnieżno biały orszak zębów.

- Przeczy pan sobie. Przecież to jak wyglądam nie świadczy o mnie. Może jestem miliarderem, który co miesiąc oddaje kupę forsy na biedne dzieci z białaczką.

Gość oparł się wygodnie o krzesło. Skrzyżował ramiona i milczał przez chwilę. Zagiąłem go, na bank. Może teraz po prostu zabierze swoją cholerną zapalniczkę i odejdzie diabli wiedzą gdzie.

- Szybko się pan uczy- uznał skromnie- I dobrze słucha. Lubię takich ludzi, są ciekawi.
- Świetny komplement, ale nie zaczerwienię się. Nie chciałby pan mnie bliżej poznać.
- To zbyteczne. Znam pana doskonale.
- Ach tak?- uniosłem brwi- To może pan opowie coś o mnie?.  Z chęcią posłucham.

Ta rozmowa była czystym absurdem. Starałem się ukryć fakt, że gość rozbawił mnie tą całą swoją paplaniną. Z natury podchodzę sceptycznie do ludzi, nie raz dali mi porządnie w twarz. W przenośni i dosłownie. Mój rudowłosy koleżka stracił nagle całą dotychczasową energię. Zgarbił się. Patrzył na ugaszonego peta i westchnął.

- Po co? Chyba wiesz o sobie wszystko. Pardon, pan wie. Zresztą nie jest to coś skomplikowanego.

Tym razem to ja przejąłem rolę uśmiechniętego dziwaka, który szuka pretekstu do rozmowy. Pochyliłem nad nim głowę i przez rażący hałas pijaków, szepnąłem;

- Słucham, co jest takie skomplikowane..?

Jego czarne jak węgiel oczy błysnęły w półmroku. Wyprostował się. Teraz był kompletnie innym człowiekiem. Pan Walizeczka prysnął daleko stąd, pozostał po nim apatyczny cień, któremu nie chce się nawet oddychać, a co dopiero mówić. Po raz pierwszy zobaczyłem w nim dupka. Z całą szczerością.
   
- Ludzie- oparł ramię o krzesło i przez chwilę patrzył na swoje blade palce- Są prości jak felietony w tanich gazetach. Na pierwszy rzut oka wiesz, o co w nich chodzi.

Lekko uniosłem brew, dostrzegł to. Doprawdy dziwny był z niego gość. Uśmiechnąłem się tak subtelnie, jak tylko się dało.

- Powiedział pan, że jestem ciekawy, temu pan do mnie przyszedł, a teraz słyszę przeciwieństwo pańskich słów. Czyżby gubił się pan w swoich myślach?

Wyszczerzył zęby, tak jakby moje słowa były dla niego najlepszym pochlebstwem, jakie słyszał.

- Też się gubisz. Och pardon! Pan, pan się gubi- poprawił się z lekkim oniemieniem.
- Widzę, że źle panu używać form grzecznościowych- przyznałem- Świetnie się składa, bo ja także ich nie znoszę.

Wyciągnąłem do niego dłoń. W prawdzie jakoś nie miałem ochoty mu się przedstawiać, ale jego oczy wręcz krzyczały, abym w końcu to zrobił. A niech ma.

- Jestem Tomasz.

Patrzył na moją rękę, jakby po raz pierwszy widział tak skomplikowany układ mięśni i skóry. Miałem odpuścić, ale znienacka poczułem jego silny uścisk. Twardy gość, silna ręka to oznaka upartości u mężczyzny. Trudno powiedzieć, czy to dobra, czy zła cecha. Zacząłem coś podejrzewać. Ten gest nie pasuje do ludzi takiego kalibru.

- Na imię mi Gabriel. Czuję się zaszczycony. Zawsze to ja przedstawiam się jako pierwszy.

Miał dumny głos. Przez chwilę poczułem się jak król, ubrany w złote szaty, który rozmawia z ubogim poddanym. Nawet pochylił czoło, gdy to mówił! Za chwilę zobaczyłbym orszak rycerzy, którzy krzyczą „chwała naszemu władcy!” Piękna niewiasta o krągłych kształtach złożyłaby mi pod nogi wieniec kwiatów, a ja ucałowałbym ją na znak szacunku.

Niestety moje marzenia rozprysły się w drobny mak. Walizeczka z powrotem zmrużył oczy i ułożył się wygodniej na krześle. Znowu byliśmy w pochmurnym barze, a w tle ktoś zaczął nucić fałszywie „Moje słońce, moja miła, chodź tu bliżej, chodź”.  Wyciągnąłem paczkę papierosów i położyłem ją na stoliku.

- Zapalisz?- spytałem- Może palisz lepsze, ale te też są w miarę w porządku.

- Och, dziękuję, nie palę- pokręcił głową.
Usłyszałem swój wewnętrzny głos. „To po jakiego grzyba nosi zapalniczkę?” Zdusiłem go. Po raz kolejny żar rozjaśnił moją twarz. Jednak coś naprawdę nie grało.

- Dobra. Już sobie pogadaliśmy o pierdołach, ale nie wierzę, że zacząłeś rozmowę tylko ze względu na to, że wyglądam ciekawie. Do rzeczy- warknąłem.

Nie jestem człowiekiem głupim, przynajmniej tak myślę. Walizeczka miał jakiś konkretny cel, coś ukrywał. Sam jego sposób gadki to sugerował.

- Trochę racji w tym jest, Tomaszu, przyszedłem w sprawie interesów.

Moje serce zadrżało z obawy. „Interesy”- nie, nie lubię tego słowa. Gość mnie zna, zna bardzo dobrze. Wiedziałem to od początku, odkąd wszedł do baru. Czułem jego intencje. To najwyższa pora żeby uciekać. Tak- uciekać, bo wiem co wcześniej nabroiłem, a on o tym też wie. W razie czego mam w kieszeni nóż, może się przydać.

- Spokojnie, bez obawy. Porozmawiajmy jeszcze chwilę, lepiej siedź wygodnie i słuchaj. To ci dobrze zrobi.

Kropla potu spłynęła po moim czole. Wziąłem bucha i pół wypalonego papierosa, przydusiłem w popielniczce. Robiło się groźnie, ale nie mogłem teraz niczego zrobić. Mój umysł próbował sobie wytłumaczyć, że to tylko zwykły prawnik z miasta, który kompletnie nic nie zrobi. W sumie na to wyglądało- nie był typowym gangster, jak z „Chłopaków z sąsiedztwa”. Tacy są najgorsi. Od młodości pływam po rzece drani i czarnych interesów, więc trochę znam życie.

- Myślisz, że świat jest tani jak barszcz, a to całe pięknie ubrane społeczeństwo to tylko pokazowy plakat, który zakrywa dziurę w ścianie, chyba nie powiesz mi, że nie?- zapytał.
- Skąd możesz wiedzieć co myślę. Pierwszy raz cię widzę.
- Mówiłem, że znam się na ludziach, kierują nimi proste mechanizmy, łatwe do zapamiętania. Też je znasz i to nie lada komplement. Cenię sobie takie jednostki. Mają pewny błysk w oczach, że aż prosi się aby z nimi porozmawiać.
- Kim ty do diabła jesteś?- podniosłem ton, jednak nie przekrzyczałem fałszywych śpiewaków, którzy nadal nieśli swój beznadziejny hymn.

Odpowiedział mi uśmiechem, w głębi  aroganckim i pewnym siebie. Dobrze maskował swoją bezczelność. Z każdym pulsem w moich żyłach miałem ochotę szczerze dać mu w pysk, aby w końcu zrzucił swoją maskę. Udawał, cały czas grał. Robił to jednak rozsądnie. Wiecie jak określają takich facetów? Sprytne lisy. Kolor brody i włosów nawet to podkreślał.

Zignorował moje pytanie, jakby w ogóle nie padło. Kontynuował swoje wywody.

- Prosiłeś, żebym coś o tobie opowiedział, więc mówię, jak mi dusza gra. Masz na imię Tomasz i mieszkasz na końcu tego paskudnego miasta. Przy skrzyżowaniu, jakbyś tego nie wiedział. Zgrywasz oschłego samotnika, co wzrokiem mógłby pozabijać cały świat. Szczerzę wiem, że tak jest, ale twoje serce jest czyściutkie jak panienka. Dobry z ciebie gość Tomaszu, ale masz w sobie bardzo mało wiary.


Jego słowa dolatywały do mnie, jak przez mgłę. Albo on jest wariatem, albo ja jestem i wszystko sobie wymyśliłem. Może nikt tak naprawdę ze mną nie siedzi i gapię się jak idiota w puste krzesło? Tylko że to było aż nadto prawdziwe. Absurdalne, ale realne jednocześnie. Mój język schował się głęboko w gardle. Nie wiedziałem co powiedzieć. Z jednej strony wiedział, gdzie mieszkam, ale przecież nie mógł mnie znać wewnętrznie. Nikt nie miał prawa, nawet najlepsi detektywi. Ulżyło mi, może to jakiś magik, który czyta z oczu? Jednak cichy głosik nadal krzyczał, że jestem w niebezpieczeństwie.

- Dzieciństwo miałeś raczej smutne… ale kogo to obchodzi. Nie skończyłeś szkoły zawodowej, bo wyrzucili cię za parę drobiazgów. No dobrze, może nie drobiazgów, bo za pierdoły do aresztu się nie idzie, chociaż w tych czasach…

- Zostaw mnie- powiedziałem przez zęby. Tego było już za wiele. Musiałem jak najszybciej się stamtąd wydostać- Spieszy mi się.

Wstałem, ale nieoczekiwanie znowu przywarłem do krzesła. Co się właściwie wydarzyło?

- Och Tomaszu, nie skończyłem- zaśmiał się- Przecież sam chciałeś posłuchać swojego skróconego życiorysu. No ale dobrze, streszczę się do konkretów. Masz problem i to duży, zgadza się? W młodości zacząłeś ćwiczyć na strzelnicy, nieźle ci szło, nawet bardzo. I pewnego dnia ktoś zaproponował ci abyś sprzątnął jednego barana z tego świata. Coś tam przeskrobał u twojego kumpla. Wziąłeś wynagrodzenie i tak zaczęła się twoja piękna kariera bestii w ludzkim ciele, trwająca po dziś dzień zresztą. Z tym wyjątkiem, że to ty teraz uciekasz. Teraz to ty jesteś ofiarą. Pamiętasz chyba, jak w niedawnym czasie dostałeś polecenie, żeby no cóż..- przerwał i przejechał palcem po gardle- Wszystko szło zgodnie z planem. Przyczajony pod osłoną nocy, niczym tygrys zacząłeś swoje polowanie…

…stałem w tym samym miejscu, o tym samym czasie. Był piątek, godzina pierwsza czterdzieści trzy. Wszedłem przez tarasowe drzwi. Typowo- bogaci nie martwią się o taki sprawy, jak zamknięcie domostwa na noc. W mieszkaniu było pusto i cicho. Za chwilę miał wrócić, tak mi powiedziano. W tle słychać było szum wrześniowego wiatru. Czułem jak serce bije w moich piersiach równo i mocno. Przechodząc obok zawieszonego lustra spojrzałem sobie w oczy. Część mojej twarzy zasłaniała bandytka. Robiłem to dziesiątki razy, ale za każdym moje ciało drżało z ekscytacji i strachu. W tym czasie byłem zwierzęciem z bronią. Już lada moment spojrzę w twarz tamtego a mój Twinmaster wystrzeli, niby jad żmii.

Przywarłem ciałem o ścianę. Usłyszałem przekręcanie klucza w drzwiach. Wstrzymałem oddech. Dzikie światło oświetliło korytarz z tapetą w tulipany. Ciężki facet wszedł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Teraz. To ten moment. Wychyliłem się i pewnie postawiłem stopy. Strzał. Nie był głośny, o to w tym właśnie chodzi. Mężczyzna chwycił się za szyję, puścił brązową walizkę, którą wcześniej trzymał w ręku. Spojrzał na mnie, a ja zobaczyłem cieknącą po jego szyi stróżkę krwi. Była większa i większa, aż  zabarwiła żółtą koszulę w kratę. To koniec. Żadnych krzyków, zamieszania. Grubas upadł ciężko na podłogę. Swoje ważył, jakieś 90 kilosów na bank, jeśli nie więcej. Dopiero teraz odetchnąłem. Zdjąłem bandytkę i wyciągnąłem telefon. Popełniłem wtedy największy błąd w moim życiu. Ktoś na mnie patrzył, po moim karku przeszedł marsz lodowatych igiełek. Odwróciłem głowę i ujrzałem ją- brunetkę z wałkami na głowie. Stała w drzwiach sypialni, z palcami mocno zaciśniętymi na klamce. Otworzyła szeroko blade usta, ale z jej gardła nie wydobył się nawet mały jęk. Zerknęła najpierw na trupa grubasa, a  później na mnie. Spojrzeliśmy sobie w oczy. W obu kryła się panika. Chwyciłem do rąk pistolet i wycelowałem. Już miałem wystrzelić, ale palce przestały mnie słuchać „Na co czekasz durniu! Zobaczyła twoją twarz! Strzelaj” Nie drgnąłem. Dziwna siła ścisnęła mną, jak pluszowym misiem. Byłem bezsilny. Oczy kobiety zamknęły się, przedtem odsłaniając szklane białka. Puściła klamkę i runęła na podłogę korytarza. „Zemdlała” pomyślałem z lekkim ukojeniem. Stałem tam nadal trzymając broń w dłoni. Wewnętrzna bestia czaiła się w zakamarkach umysłu „Strzelaj! Na co czekasz, wyda cię!”- Wrzeszczała, ale nie posłuchałem jej. Opuściłem pistolet i po prostu wybiegłem, tą samą drogą, którą wszedłem. Wewnętrzna naiwność kazała mi wierzyć, że brunetka z wałkami na głowie zapomni o mnie, ale…

-… tak się nie stało. Zapamiętała cię, Tomaszu i to bardzo dobrze! Tak świetnie, że teraz kumple tamtego grubasa w kratkowanej koszuli, szukają cię w dwóch stanach, żeby pomścić śmierć swojego szefa. Bo oczywiście wiesz, że tłuścioch był bossem nielicho sprawnej dilerki od heroiny. No i znajdujemy się już dokładnie w teraźniejszości. Wiesz, że teraz szczęście nie pocałuje cię w policzek, jak robiło to . Bla, bla, bla.

Ocknąłem się. Zmysły powróciły na swoje miejsce. Wydawało mi się, że za moment moja głowa odpadnie od reszty i potoczy się po podłodze, jak kula do kręgli. Była ciężka, jak po nie jednym kacu. Przeżyłem to wszystko od nowa, poczułem nawet perfumy tamtej kobiety i jej strach przed śmiercią.  Gabriela to najwyraźniej cieszyło, taki miał być efekt. Otworzyłem drżące usta, aby po raz kolejny krzyknąć, żeby mnie zostawił, ale wyprzedził mnie.

- Może darujesz sobie, co? Nieco pobladłeś, a to zły symptom. Teraz czas na właściwą rozmowę. Jeszcze raz się przedstawię- Na imię mi Gabriel i jestem urzędnikiem, jakby to ująć, agencji dobrego interesu. „Koło Fortuny”, taką mamy nazwę. Pomagamy takim ludziom jak ty. Biednym, zagubionym duszom, pokrzywdzonym przez los.

Oparłem się o krzesło, a moja głowa bezwładnie zawisła na szyi. Głosik w moim mózgu już dawno został przytłumiony przez słowa Pana Walizeczki. Nie miałem siły, aby wstać. Nie miałem nawet ochoty.

- Posłuchaj mnie uważnie, Tomaszu- powiedziawszy to przysunął swoją twarz ku mojej- Potrafię rozwiązać wszystkie twoje problemy pstryknięciem palca, czy właśnie tego nie pragniesz?
- Kim ty…- moje słowa przycichły, jak radio.
- Co?- Gabriel przysunął dłoń do ucha.- Kim jestem? Przecież już mówiłem. Gabriel, dobra duszyczka spragnionych.

Wziąłem porządny oddech i uderzyłem dłonią w stolik. Szklana popielniczka wydała z siebie głuchy łoskot.  Nagle odzyskałem utraconą siłę. Rwała się w moim ciele, tak jak byk do czerwonej płachty.

- Nie szukam większego bagna, rozumiesz? Puść mnie.

Gabriel spoważniał, ale uśmiech dalej rozpromieniał ostre rysy jego twarzy. Sięgnął po czarną walizkę, stojącą wiernie z boku,  jak pies u jego nogi. Postawił ją na stoliku i lekkim ruchem otworzył złote klamerki.

- Pytam ogółem- grzebiąc w zawartości bagażu dodał- Czy nie chciałbyś, aby twój problem zniknął, jak w bajkach?

- Chciałbym- syknąłem- Ale w sposób uczciwy.

Po jakiego grzyba mu to mówię!? Coś mnie do tego zmuszało. Pchało język do przodu i formowało słowa. Dlaczego nie wstanę i nie wyjdę?

Gabriel parsknął śmiechem i spojrzał na mnie z kpiną.

- Uczciwy? Mówi to gość, który przez całe życie podążał czarną ścieżką niesolidności. Zastanów się, Tomaszu. Nasza agencja ma pokaźną władzę- Człowiek prosi nas o jedno, my to spełniamy, a w zamian oczekujemy tylko lojalności.

- Lojalności? W jakim sensie?

Przewrócił oczami, jakby po raz setny tłumaczył dziecku, że żaden potwór z szafy nie połknie go w nocy.

- Zwykłej lojalności, przywiązania, wierności… W jakie synonimy mam ci to jeszcze ubrać?
- Oddanie- syknąłem zmarszczony.
- Hm, coś w tym rodzaju- po raz kolejny wrócił do szperania w walizce, a ja coraz bardziej czułem się otaczany, przez sidła pułapki.

Po niecałej sekundzie wyciągnął białą kartkę, na której wielkimi literami było napisane UMOWA.  Pozostały drobny druczek, gdzieś mi umykał. Czarne literki podstępnie ganiały po pergaminie, jak  muszki owocówki, których nie da się złapać.

- Co to..?- bez zastanowienia palnąłem.

- Nasza umowa, co ty na to? Spójrz- wskazał palcem pierwszy paragraf- „Obowiązkiem agencji Koła Fortuny jest niesienie pomocy, każdemu kto na to zasługuje” Proste? Proste. Lecimy dalej „Klient ma prawo do jakiegokolwiek życzenia, które z chęcią w szybkim czasie spełnimy” I tak dalej i tak dalej.. W zamian chcemy jedynie ciebie, twojej lojalności. Wystarczy jedynie podpis tutaj- wskazał wykropkowane miejsce- Brzmi przekonująco? Pomyśl Tomaszu jak wiele może zostać rozwiązane! Możesz żyć bezpiecznie i  w dostatku Tego ci potrzeba, szczęścia- podał mi  pióro z czarnym atramentem.

Jego głos brzmiał jak z reklamy proszku do prania- „Nasz produkt jest świetny! Spójrz tylko na tą białą pościel. Uszczęśliwiliśmy już miliony, chcesz do nich dołączyć?” Tak bardzo naciągane, że aż przekonujące. Tak właśnie mówił Gabriel, chciałeś myśleć, że ma rację absolutną. Jednak mój umysł posiadał jeszcze zapasową kapsułkę rozsądku. Nie byłem do końca pewien, co to za agencja i kim jest jej posłaniec, ale to było pewne-  to nic dobrego.

Przysunąłem swoją twarz do jego przyklejonego uśmiechu, tak że mogliśmy czuć nasze wzajemne oddechy.

- Zgodziłbym się dopiero wtedy, gdyby wszystko co kocham runęło w przepaść. Wtedy stałbym się zgorzkniałym starcem, który nie ma nic do stracenia.

Gabriel otworzył szerzej oczy, skupiając swój pusty wzrok na moich ustach. Nawet nie mrugnął, musiał być zaskoczony moją wypowiedzią. Może w końcu zrozumiał, że umowa prędzej zostanie przez mnie potargana, niż podpisana.

- Kochasz doprawdy mało rzeczy, Tomaszu. Wiesz o tym?
- Być może, ale póki żyje, nie mam zamiaru pakować się w twoje plany.

Jego głos ucichnął. Przygryzł dolną wargę i błądził wzrokiem w bok. W końcu jednak spojrzał na mnie i odpowiedział.

- Taa, gdybym miał mieć przy sobie taki skarb, jakim jest twoja młodsza siostra, też nie chciałbym pakować się w jakieś cholerstwa.

Moje ciało zesztywniało. Ciepło uderzyło mój żołądek, a potem głowę. Teraz pożałuje. Nikt obcy nie ma prawa wspominać o mojej małej Mari. Nic co jest związane z moją pracą, nie ma bytu wchodzenia mi do mieszkania. Ok, wie gdzie mieszkam, przeżyje. Dobra, może wie co myślę, to też nie jest tragiczne, ale jeśli zacznie teraz opowiadać  o Mari, to zabiję go gołymi rękami. Jestem jej jedyną tarczą przed złem i obiecałem, że zawsze będę ją chronił. Moją niewinną siostrę. Mój skarb.

- Zostaw moją rodzinę w spokoju.- stopy świerzbiły mnie do wstania. Cały zadrżałem.

- No dobrze, mój drogi panie- zaczął Gabriel- Podsumowując, nie zgadzasz się na moją propozycję rozwiązania przykrych spraw, dopóki masz swoją kochaną siostrzyczkę, która jest dla ciebie otuchą. Jednak gdyby, teoretycznie, jej zabrakło, zgodziłbyś się na wszystko, bo i tak życie straci na wartości, prawda? Nie ma więcej co filozofować.

- Tak – szepnąłem słabo. Lekko zdziwiłem się takim obrotem spraw. Sądziłem, że ten dupek będzie nadal próbował mi wcisnąć umowę wszelkimi siłami.

- Cóż- Gabriel zamknął walizkę i odsunął krzesło.

Stanął nade mną. W jednej dłoni trzymał swój ekwipunek, a drugą podał mi do uścisku. Moja złość zgasła, jakby ktoś oblał ją wiadrem lodowatej wody. Patrzyłem na jego dłoń z mętnym wzrokiem.

- Przepraszam, że zająłem ci tyle czasu i serdecznie dziękuję- dodał.

Udało mi się  wstać. Chwała! Miałem w końcu władzę nad swoimi stopami. Mogłem teraz śmiało przywalić gościowi w ryj i zmyć się stąd jak najdalej. Jednak tego nie zrobiłem. Dlaczego? Nie wiem. Po prostu jego oczy.. były tak puste, jak…

Podałem mu swoją dłoń. Na karku poczułem lodowaty chłód. Ktoś otworzył okno? Czemu nagle zrobiło się tak zimno?  Cała gwara w barze zniknęła. W pomieszczeniu stał tylko Gabriel i ja. Nadal ściskał moją dłoń, a jego twarz przyodział najszerszy uśmiech, jaki dotychczas u niego zobaczyłem.  Wyszeptał wolno, akcentując każde słowo.

- Miło, że zgodziłeś się na moje warunki.

Coś chwyciło mnie za gardło. Wewnątrz krzyczałem „Nie zgodziłem się! Kłamca!”, ale nie dałem rady nawet oddychać. Usłyszałem bicie swojego serca. Jeszcze moment, a wybuchnie. Za chwilę się uduszę.

Nie. Nie. Nie.

Gabriel puścił moją dłoń, tym samym uwalniając mnie od ucisku w klatce piersiowej. Upadłem na kolana, dławiąc się własną śliną. Chłód powoli mijał, a w tle zbliżały się głosy innych. Przykucnął przy mnie. Ostatni raz spojrzałem na jego zadowoloną twarz. Ostatni raz usłyszałem jego słowa.

- Do zobaczenia.

Wszystko wyparowało. Pijacy nadal gadali o pierdołach. A ja klęczałem pod stolikiem.

- Wszystko w porządku?

Jak z bicza strzelił, podniosłem się. Zakręciło mi się głowie. Bez woli oparłem się o stół rękoma.

Kelnerka, z dużym odsłoniętym dekoltem, patrzyła na mnie z paniką. W jednej dłoni trzymała pusty kufel piwa. Położyła na moich barkach drugą rękę i z wielką rezerwą spytała

- Proszę pana? Słabo panu?
- C-co? N-nie -  psia krew. Język zaplątał mi się w gębie

Próbowałem poskładać wszystko do kupy, ale marnie mi szło. I jeszcze ta dziewczyna. O dziwo mój mózg podsunął mi dobry pomysł.

- Przepraszam.. J-ja, za du-użo wypiłem. Pójdę już.

Ominąłem ją szerokim łukiem. Nogi miałem jak z waty, a łeb bolał mnie tak, jakbym  naprawdę sporo wypił. A może to była prawda? Może pozwoliłem sobie na więcej, niż zazwyczaj, coś mi się ubzdurało i miałem zwariowany sen? Sen z dziwnym, rudym wariatem, który usiłuje sprzedać mi szczęście? Tak, na pewno. Muszę po prostu wrócić do domu, nie obudzić Mari i położyć się spać. Wtedy będę jak nowo narodzony.

Otworzyłem właśnie drzwi, a zimny podmuch wiatru połaskotał moje policzki. Odetchnąłem, gdy podbiegła do mnie ta sama kelnerka.

- Zapomniał pan czegoś. – w ręku trzymała mały przedmiot.

Wcisnęła mi go na siłę i zatrzasnęła drzwi. Zostałem sam, stojąc z wielką pustką w głowie.

W dłoni trzymałem żarową zapalniczkę, taką samą jak we śnie.

Sen? Aby na pewno, Tomaszu?

Teraz mogłem odczytać jej napis.

WŁASNOŚĆ PIEKŁA

Co ja właściwie zrobiłem? Chłód. Znowu to poczułem. Strach, wściekłość i… jego oczy. Czym była umowa? Kim był… On. Diabłem? Nie, one nie istnieją.

„Miło że zgodziłeś się na warunki” Powiedział. Jakie warunki? Nie ustalaliśmy warunków. Chyba, że…

Mari.

Moje palce zaczęły mrowić. Krew krążyła szybciej. „Gdyby teoretycznie zniknęła, zgodziłbyś się?”  Zacisnąłem pięść z zapalniczką. Lis. Rudy lis chwycił zębami moją stopę. Złapał mnie, złapał podstępem „lojalność”.

Zacisnąłem zęby i nim złapałem dech, pobiegłem galopem przed siebie, przez ciemny brud ulicy. Jak najszybciej dostać się do domu. A jeśli jej tam nie będzie.. To przysięgam- Gabriel mi za to zapłaci, nawet jeśli jest cholernym diabłem.







***

Jestem otwarta na wszelką krytykę

Offline

 

#2 2017-07-24 12:14:11

 Shiara

Nowicjusz

Zarejestrowany: 2015-01-18
Posty: 49
Punktów :   

Re: Koło Fortuny

Chciałam wypisać Ci po kolei błędy... Naprawdę chciałam.
Twój styl przypomina nieco mój sprzed dwóch lat: urywane zdania, pchane na siłę "mądre" porównania itd. Radzę Ci jeszcze raz przejrzeć ten tekst, fabularnie jest interesujący, ale zapis odtrąca. Przynajmniej mnie.
Nie przejmuj się, to że napisałaś cokolwiek jest ogromnym sukcesem
PS. "Bez sensu" piszemy osobno
Pozdrawiam cieplutko


Opisz siebie w trzech słowach:
- Jestem buntownikiem.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.plstomatolog Szczecin