Forum dla zdolnych pisarzy

Forum powstało z myślą o rozwijaniu talentu uzdolnionych pisarzy.

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#1 2013-01-14 10:36:25

 Seleight

Nowicjusz

Skąd: Poznań
Zarejestrowany: 2013-01-14
Posty: 4
Punktów :   
WWW

Gabriel

Hej, może część z was miała już okazję przeczytać moje opowiadanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest niedopracowane, ale nie wiem co jest nie tak Komentujcie!


Odwiedzałam go jak zwykle w sobotę. Najpierw kilkugodzinna podróż autobusem, potem dwa kilometry marszu, rejestracja, kontrola, wreszcie schodami na drugie piętro i ostatnie drzwi po prawej na końcu korytarza. Gdy wyjeżdżałam z Piaskowa było spokojnie. Słońce skryło się gdzieś za chmurami od czasu do czasu pokazując światu złoty języczek. Droga prowadziła przez niezamieszkałe tereny. Oparłam skroń o twardy zagłówek fotela i wpatrywałam się w dobrze znane lasy i pastwiska. Ciemnozielona trawa pod wpływem słońca nabierała soczystego odcienia, by po chwili znowu pociemnieć pod wpływem ciężkiego cienia. Były to jakby dwa światy: jeden jasny, radosny, wiosenny i pełen słońca, a drugi smutny, szary, pogrążony w żałobie i oblany zimnem. W głębi łąki, pod lasem zawsze biegały konie. Uwielbiałam podziwiać te silne, piękne zwierzęta, ich lśniącą w słońcu sierść i rozwianą w galopie grzywę. Tym razem kasztanowa klacz nie pędziła z wiatrem, lecz szła majestatycznie prowadząc za sobą młode źrebiątko. Ledwie trzymające się na cieniutkich nogach zwierzę potrząsało łbem i podskakiwało niezdarnie za matką. Przez szybę nie słyszałam rżenia, ale wyobraziłam sobie jak mały naśladuje matkę także w tej czynności.
Autobus mknął na tyle szybko, że po chwili straciłam z oczu konie. Wjechaliśmy w gęsty las. Miałam wrażenie, że zapada noc. W szybie widziałam niewyraźne odbicie własnej twarzy i  łzy spływające po policzkach. Ocknęłam się. Nie, wcale nie łzy. Padało coraz mocniej, a  wielkie krople wody zaczęły strużkami spływać po brudnej szybie. Przyłożyłam dłoń do zimnego szkła. Lekkie kołysanie i wark silnika wprawiały mnie w senny nastrój.
Wysiadłam i pobiegłam prosto na przystanek po drugiej stronie wąskiej szosy. Dotyk deszczu podziałał na mnie orzeźwiająco. Włożyłam na głowę kaptur szarej, spranej bluzy i  wyszłam na otwartą przestrzeń. Żywej duszy, myślałam, i dobrze. Musiałam wyglądać jak idiotka. Czułam, jak po czole spływały mi krople wody, wdzierały mi się do oczu i ust spadały z  krawędzi nosa i brody prosto w dekolt, wsiąkały w ubranie i kapały z końcówek pasm czarnych włosów. Drzewa spotężniały nabrzmiałe wszechobecną wilgocią, a ich liście uginały się pod jej ciężarem. Świat tonął, a ja szłam szybko i zdecydowanie, nie zważając na kałuże. Choć było lato czułam dreszcze przebiegające po plecach, a przy każdym wydechu widziałam ulatującą z ust parę. Jej mgliste kłębki unosiły się w górę na kilka sekund i rozpływały w ciężkim powietrzu niczym dusza uciekająca z ciała ku wieczności. Dziwne, pomyślałam i uśmiechnęłam się z ironią, moja ulatuje w ten sposób stopniowo, po kawałku całe siedemnaście lat, a jeszcze nie udało jej się mnie zostawić. Czy niknie tak cząsteczka po cząsteczce, a kiedy umrę pozostała część nie będzie się miała już z czym połączyć i też rozpłynie się w ziemskim powietrzu nim doleci do Nieba? Przyspieszyłam kroku, gdy poczułam wzbierające się w oczach łzy. Po co tam idę? Czy to ma jakiś sens? Czy kiedykolwiek miało? Bałam się odpowiadać. Moje życie wcale nie mam sensu. Naciągnęłam rękawy na poranione nadgarstki i zacisnęłam pięści.  Nigdy więcej tego nie zrobię, to ostatni raz, myślałam gorączkowo, ostatni. 
Zaczęłam biec, mimo że brakowało mi tchu. Krztusiłam się wodą i własnymi łzami. Czułam ból w płucach, ale nie potrafiłam się zatrzymać. Tak, ostatni. Muszę w końcu zapomnieć. Wszystko mija. Kto mi do cholery powiedział, że wraca?
Wpadłam do budynku zdyszana i przemoczona do granic możliwości. Ludzie patrzyli na mnie z żalem i współczuciem. Tak nienawidziłam tych spojrzeń. Skierowałam się do łazienki. Zdjęłam mokrą bluzę i osuszyłam twarz. Z włosów wiąż kapała woda. Zacisnęłam pięść na mokrych pasmach wyciskając jej nadmiar. Spojrzałam w lustro. Spływający tusz do rzęs zostawił na moich policzkach brzydkie zacieki, które w połączeniu z posiniałymi ustami i spuchniętymi oczyma wyglądały naprawdę żałośnie. Poczułam wstrząsający mną dreszcz i odrywając spojrzenie od postaci w lustrze podeszłam do kaloryfera.
Chwilę później wymknęłam się z toalety cicho jak kot i ruszyłam wolnym, posuwistym krokiem wzdłuż korytarza.
- Przepraszam panią... - usłyszałam. Powoli się odwróciłam. Młoda kobieta o  czekoladowych tęczówkach wpatrywała się we mnie z oczekiwaniem.  Jej twarz była łagodna, gładka, bez wyrazu, jak gdyby nie zauważała mojego stanu, jakby dopiero co sama obudziła się z  długiego, mistycznego snu. Była ładna. Miała jasną cerę, ciemne, upięte z tyłu głowy włosy, których oswobodzone kosmyki opadały łagodnie na czoło i skronie podkreślając owal twarzy. Delikatne rysy kontrastowały z pełnymi, naturalnie czerwonymi ustami i dużymi, ciemnymi oczyma. - Musi pani podpisać kartę odwiedzin.
Patrzyłam na nią ze zdziwieniem, jakby to jej obecność i jej wygląd były nie na miejscu. W tych niezwykłych oczach dostrzegłam jakiś cień. Na moment, dosłownie ułamek sekundy pozwoliła, by jej ciałem zawładnął ludzki odruch, ale opanowała się i jej twarz znowu stała się niewzruszona. - Proszę pani... - powtórzyła.
Zdałam sobie sprawę, że cały czas mam zaciśnięte zęby.
- Ach, tak - powiedziałam. - Tak...
Podeszłam do biurka, a kobieta podała mi długopis. Aleksandra, przeczytałam na plakietce, przypiętej do ubrania. Złożyłam podpis.
- Dziękuję - powiedziała zupełnie innym głosem niż na początku. Chciałam się do niej uśmiechnąć. Tak, jak to się robi w urzędach, banku, na poczcie, gdzie wszyscy są mili, choć nic ich nie obchodzi. Tutaj tak się nie da. Ludzi obchodzi znacznie więcej, ale nie potrafią być mili. Aleksandra spuściła oczy udając, że szuka czegoś w papierach.
Ruszyłam wolnym krokiem w kierunku schodów. Krótka rozmowa i podpisanie dokumentu pozbawiły mnie wszystkich sił.
- Dziecko, jak ty wyglądasz! - Usłyszałam znajomy głos pani Popławskiej, przez którą zostałam zaciągnięta do bufetu. - Napijesz się herbatki? - Spytała nie oczekując odpowiedzi. - Czarnej, zielonej, owocowej?
Nie miałam siły odmówić. Kiwałam głową jak posłuszne dziecko, a ona prowadziła mnie za rękę.
- Daj, to mokre - powiedziała wyjmując mi bluzę z zastygłej dłoni. - Może ciasta?
Kiwałam głową wcale nie słuchając jej słów i dałam sobą kierować. W następnej chwili siedziałam już na wysokim krześle przy małym, okrągłym stoliku, a przede mną stała filiżanka herbaty, której mocny aromat drażnił mi nozdrza.
- Pij - nalegała troskliwie. - Że też wybrałaś się tu w taką pogodę, taki kawał drogi... - kręciła głową.
Przyjechałam autobusem, chciałam wytłumaczyć, wcale nie padało... Pomyślane słowa nie trafiały do ust.
- Mogłaś poczekać, aż przestanie lać - powiedziała spoglądając przelotnie w okno. Jej siwe włosy miały teraz barwę identyczną jak życzliwe, łagodne szare oczy, które zaczęły bacznie mi się przyglądać. - No pij! I zobacz już nie pada. - Dodała jakby czytając mi w myślach. Zawsze taka była. Jak druga mama, kochająca babcia... Nie tylko dla mnie, dla wszystkich. Czasami czułam nawet zazdrość, że to nie mi proponuje świeże drożdżowe ciasto, nie do mnie się uśmiecha. Pamiętam moją pierwszą wizytę, jej pierwsze słowa...

- Dobrze ci radzę dziecko, wracaj do domu. to nie jest miejsce dla ciebie.
- Ale ja przyjechałam w odwiedziny do kolegi.
- Twój kolega tu jest? - Zdziwiła się. - Biedny chłopiec...
- Słucham?
- Nic, nic.
Spojrzałam na nią wrogo.
- Tylko na razie. Niedługo wychodzi.     
Popatrzyła mi w oczy. Spodziewałam się, że zaprzeczy, ale ona uśmiechnęła się lekko i  pogłaskała mnie po głowie. - Więc może zjesz sernika? - Spytała niespodziewanie.
Siedziałam, tak jak teraz, przy okrągłym stoliku z apetytem jedząc pachnące ciasto. Spoglądałam przez okno na zielony dziedziniec, ogrodzenie i przechodzących szybkim krokiem ludzi. Była późna wiosna, świeciło słońce, a ptaki bawiły się w ganianego sfruwając z gałęzi, odbijając się od ziemi i wirując w powietrzu. Co jakiś czas odwracałam głowę od okna i  napotykałam jej uważne spojrzenie.
Przychodziłam regularnie, w każdą sobotę i zamawiałam w bufecie ciasto i herbatę. Kiedy spróbowałam już każdego wypieku i wszystkich rodzajów napojów, kiedy nadeszła zima, a  dziedziniec pokryła warstwa śniegu, znikły ptaki i słońce, było mi coraz bardziej smutno. Siedziałam samotnie patrząc w okno, a wtedy po raz pierwszy miła starsza pani z bufetu przysiadła się i położyła mi ciepłą dłoń na nadgarstku. Wyrwana z zamyślenia ze zdziwieniem spojrzałam w jej stronę.
- Herbata ci wystygnie, dziecko - powiedziała łagodnie.
Rozmawiałyśmy o pogodzie, o ptakach, o ludziach chodzących ulicą, a wreszcie o  ludziach w bufecie, w szpitalu i o wszystkich ludziach na świecie.
- Ich tu po pewnym czasie już nikt nie odwiedza - powiedziała w pewnym momencie pani Popławska odbiegając od tematu.
- Kogo? - spytałam, mimo iż dokładnie wiedziałam o co chodzi.
- Po pewnym czasie przestają ich odwiedzać przyjaciele, rodzina, a w końcu porzucają ich własne matki. Pracując tu w bufecie często widywałam zapłakane matki i pocieszających je mężów, chodzące w żałobie, mimo że nikt nie umarł żony, mężów o twarzach bez wyrazu. Pojawiają się coraz rzadziej, mają coraz więcej zmarszczek, coraz bledsze twarze i puste oczy. Chodzą coraz wolniej, mówią coraz mniej, by w końcu niepostrzeżenie zniknąć i rozpocząć nowe życie.
Słuchałam tych słów w oniemieniu i wpatrywałam się w blat małego stolika.
- Po jakim czasie...? - zaczęłam cicho i umilkłam. Przypomniałam sobie panią Orłowską otwierającą mi drzwi domu, jej uśmiechniętą twarz, która pociemniała na mój widok i przybrała wyraz zdenerwowania, gdy spytałam o wizytę u syna. Przypomniałam sobie jej słowa "w tym tygodniu nie jedziemy. Kuba ma zawody w szkole.", trzaśnięcie drzwi zanim zdążyłam zareagować i łagodnie wypowiedziane, ale ostre słowa miłej pani z bufetu "ich nikt nie odwiedza". Podniosłam oczy. Pani Popławska patrzyła w okno podpierając głowę na ręce. Przez głowę przebiegła mi myśl, że pewnie jest wariatką pracując tu tyle czasu, ale po chwili zrobiło mi się jej żal. Była samotną kobietą.
- Ty jesteś inna - powiedziała po chwili zwracając się w moją stronę. - Żadna dziewczyna nie wytrzymała tu tak długo. Kochasz go, prawda?
- Tak - odpowiedziałam ledwie słyszalnie - kocham.
Poczułam gorącą łzę spadającą na wierzch opartej na blacie dłoni i miękki dotyk jej palców.
- Płacz dziecko, to pomaga - powiedziała. - Wiem, że nigdy nie płaczesz, więc płacz teraz, nie wstydź się łez.

Poczułam, że nie powinnam teraz siedzieć. Nie w tym momencie.
- A budyń? - spytała, gdy wstałam gotowa do wyjścia.
- Wezmę - odrzekłam z uśmiechem podnosząc pucharek z parującą, ciemną papką. - Bardzo pani dziękuję. Do widzenia.
- Łyżeczka! - zakrzyknęła z mną. - I bluza.
- Ach - uśmiechnęłam się. - Dziękuję.

Pobiegłam na górę po schodach. Zatrzymałam się dopiero przed drzwiami. Lekarz, który wyszedł z sali naprzeciwko powitał mnie kiwnięciem głowy. Przywołał na twarz lekki uśmiech, ale w jego oczach widziałam to samo współczucie, którym obdarowywali mnie ludzie na korytarzu. Odpowiedziałam mu lekkim uśmiechem siląc się na naturalność. Odszedł, a ja nacisnęłam klamkę.

Jak zwykle siedział na dużym parapecie i spoglądał przez okno. Weszłam powoli i  zamknęłam za sobą drzwi. Pokój od dawna wyglądał tak samo. Pomalowane na błękitny kolor, wyblakłe ściany, łóżko, stolik, szafa. Byłoby nawet przytulnie, gdyby nie krata na oknie i brudna szyba.
- Cześć - powiedziałam z udawaną radością. Dawid nie poruszył się. - Pani z bufetu dała mi budyń. Chcesz trochę?
Potrzasnął głową, a długie, brudne kosmyki zakołysały mu się nad czołem i grubymi, ciemnymi brwiami, które niegdyś tak mi się podobały.
- Czekoladowy - zachęciłam go.
Nie zareagował zajęty rysowaniem palcem na zaparowanej szybie nic nie znaczących hieroglifów.
- Ok. Na pewno ciekawi cię co słychać w Piaskowie, hm? Twój brat nieźle wyrósł. Graliśmy ostatnio w nogę, a on pokonał mnie 5:1. Powiedział, że zostanie piłkarzem jak Torres i  Messi - zaśmiałam się. - Może następnym razem przyjedzie ze mną cię odwiedzić, co ty na to? - Byłam przygotowana na to milczenie, ale teraz zaczynało być trudne. Zbyt głębokie i zbyt długie. Westchnęłam głośno. - Niewiarygodne, jacy jesteście podobni, a przecież on na pewno cię nie pamięta, Obiecuję, że go przywiozę - powiedziałam żywo i chwyciłam go za rękę. - Ok? może zagramy razem?
Spojrzał na mnie z niechęcią i wyszarpnął dłoń z mojego uścisku. Odwrócił się do okna kontynuując rysowanie na mokrym szkle.
- Tak naprawdę... - zaczęłam i urwałam. Co miałam mu powiedzieć? Wszyscy go opuścili. Nawet własna matka. Czy ja też miałam złamać obietnicę? Nie jeszcze nie teraz. Następny raz będzie ostatni. Przywiozę tu Kubę, obiecałam.

- Ślicznego masz braciszka - powiedziała pani Orłowska głaszcząc Kubę po głowie. - Widziałeś jak pięknie rysuje?
Dawid oderwał wzrok od ekranu telewizora i niechętnie spojrzał na trzymany przez matkę nieciekawy rysunek. - No... - mruknął i wrócił do oglądania meczu.
- A ty Kasiu?
- Tak śliczny rysunek - powiedziałam podchodząc do pięciolatka. - Cioci też coś narysujesz?
- Nie - odpowiedział brzdąc stanowczo i wyszarpnął mamie rysunek z ręki. - Pobaw się za mną dinozaurami.
Dawid stłumił wybuch śmiechu. – Tak, tak, nie ma co. Anioł nie dziecko - powiedział parodiując panią Marzenę.
- Dawid, skończ lepiej z tym telewizorem. koleżanka do ciebie przyszła, a ty oglądasz znowu te mecze!
- Mamo, nie mecze, tylko finał ligi mistrzów. Najważniejszy mecz w tym sezonie, a poza tym to już ostatnie minuty. - spojrzał na mnie szukając zrozumienia i uśmiechnął się przelotnie, po czym odwrócił głowę do telewizora. Pani Marzena machnęła ręką i zwróciła się do mnie - może herbatki?
- Bardzo chętnie – powiedziałam z uśmiechem i podążyłam za nią do kuchni spoglądając przez plecy na Dawida śledzącego rozgrywki na ekranie. Westchnęłam cicho.

Ze wspomnień wyrwał mnie szczęk klamki. Do sali weszła pielęgniarka. Była młoda, miała długie, lśniące włosy i pogodny uśmiech, który wyglądał nienaturalnie w połączeniu z  smutnymi oczyma.
- Cześć David. Przyniosłam ci lekarstwa - powiedziała - i wodę smakową. Truskawkową. Twoją ulubioną. - Spojrzała na mnie przelotnie. Uśmiechnęłam się.
- Proszę zostawić. Poradzę sobie. - powiedziałam cicho, a ona niepewnie wręczyła mi tacę.
- Jak dobrze, że jeszcze ty tu jesteś. Teraz już nikt do niego nie przychodzi.
Odeszła powoli odwracając się jeszcze przy drzwiach i posyłając mi kolejny szeroki uśmiech.
- Pa Dawidku. - rzuciła pospiesznie, po czym wymknęła się z pokoju. Dawid odwrócił głowę od mokrej szyby i odprowadził ją wzrokiem. Przez chwilę wpatrywał się w drzwi rysując ich kształt palcem w powietrzu.
- Nie słuchaj jej - warknął nagle, a ja omal nie spadłam z krzesła. - Oni mnie odwiedzają - powiedział z czułością odwracając się do szyby.
- Kto?
Uśmiechnął się pokazując wszystkie proste i białe zęby. Przez moment wyglądał jak kiedyś. Jak zawsze, gdy w tamte dni, pełne leniwego słońca chodziliśmy na długie spacery i  rozmawialiśmy godzinami o głupotach jak dobrzy przyjaciele. Tym jednym uśmiechem sprawił, że ponury, szpitalny pokój napełnił się tym letnim, jasnym słońcem, tą beztroską radością i  leniwą czułością. Dosłownie na sekundę... Potem widziałam już tylko głupkowaty uśmiech wariata.
- Kto cię odwiedza? - spytałam ponownie.
- Żal, Lęk i Cierpienie. Oni są moimi najlepszymi przyjaciółmi. Czasami przychodzą także Aniołowie, a Gabriel niemal codziennie. Tylko on tak naprawdę mnie kocha.
Słuchałam jego słów z niedowierzaniem. Już nawet zapomniałam jak brzmi jego głos. Jego ton był ciepły, pełen miłości i marzeń.
- Kim jest Gabriel?
- Jak to, nie wiesz? - spytał otwierając szeroko oczy. Odgarnął ręką włosy z czoła, wstał i  zeskoczył na środek pokoju. - Gabriel to Anioł. MÓJ Anioł. Opiekował się najwspanialszymi ludźmi w ciągu wieków, istnieje od samego początku świata, a teraz jest moim aniołem... i... mnie kocha. Powiedział mi to.
- To cudownie. - Uśmiechnęłam się, lecz on nagle spoważniał i z dzikością spojrzał mi w  oczy.
- Nic nie rozumiesz - wycedził przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach zapłonęła wściekłość.
- Dawid, więc mi wytłumacz Przecież się przyjaźnimy - powiedziałam nieco podniesionym ze zdenerwowania głosem. Ponownie delikatnie się uśmiechnął i spojrzał na mnie badawczo. Jego błękitne tęczówki rozjaśniały i sprawiały wrażenie radosnych. W tym samym momencie zza chmur wyszło słońce, które oświetliło jego brudne włosy i napełniło szary pokój ciepłym światłem.
- A to stare dzieje - machnął ręką - ale dobrze opowiem ci.
Zanim zaczął uważnie mi się przyjrzał się i usiadł wygodnie po turecku na szpitalnym łóżku. Poklepał miejsce obok siebie mówiąc:
- To poufna rozmowa, usiądź bliżej.
Powoli wstałam i zajęłam wskazane przez niego miejsce. Na prawym ramieniu, które niemal stykało się z jego ciałem czułam bijące od niego ciepło, a na policzku delikatne pocałunki słońca.
- To trudne do opisania. To co chcę ci powiedzieć... - spuścił wzrok. - To jak uczucie, którego nie możesz wyznać. Czujesz coś w sercu i wiesz, co to, ale boisz się to nazwać, bo dopiero imię budzi ten straszliwy lęk. Nie ma na świecie gorszego bólu, niż ten, który czujesz, gdy wiesz, że ktoś, kogo... Kogo - spojrzał na mnie - kogo kochasz nie może być z tobą. Chce tego z całego swojego istnienia, ale to właśnie ono mu na to nie pozwala. Nieśmiertelność. Każdy z nas może ją osiągnąć, ale jakim kosztem... - przysunął się jeszcze bliżej i chwycił mnie za ramiona. - Odważyłabyś się?
- Na co?
- Sięgnąć po nią. Po Nieśmiertelność.
- W jaki sposób?
- Jest tylko jeden... Musisz oddać to, co ci przeszkadza, to co ciąży. Potrafiłabyś? Gdybyś nie miała nic do stracenia.
- Nie mam nic do stracenia - szepnęłam cicho, a on zerwał się i zaczął się histerycznie śmiać.
- Masz... Masz dużo do stracenia. Kochasz to wszystko. Kochasz życie. - Ostatnie słowa wypowiedział z pogardą. Dopiero wtedy tak naprawdę zorientowałam się o czym mówił.
- A ty go nie kochasz?
Podszedł do mnie i usiadł z powrotem na swoim miejscu. - Ja? Przecież ja umarłem. W  połowie już umarłem i nigdzie nie należę. Jestem cząstką jednego świata zgubioną w innym i  już sam nie wiem gdzie powinienem być.
- Co ty mówisz? Przecież żyjesz, chyba nie chcesz...
- Ty tego nie wiesz, ale ja tak. Powiedział mi, choć to tajemnica.
- Co powiedział?
- To tajemnica.
Spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem.
- Gdybym mógł, powiedziałbym ci... Gdybym mógł...
- Co to za tajemnica?
- Tajemnica świata. Nigdy nie odkryta tajemnica życia. Znam ją tylko ja. Pewnie dlatego, że już nie jestem człowiekiem.
- Dawid proszę - rzekłam cicho czując, że wzbierają mi się łzy. Nie mogłam już tego powstrzymać. Poczułam, że obejmuje mnie i głaska po głowie.
- Dobrze. Już dobrze. Powiem ci. Choć już na zawsze będę potępiony, to nic. Z nim nawet potępienie jest rozkoszą. Spójrz na mnie. Gabriel wyznał mi prawdę. Ja powinienem był zginąć. To było zamierzone od początku. Taki był plan. On pokochał mnie już na początku świata i  czekał całą wieczność na moment, w którym będzie mógł mnie posiąść, ale coś się nie udało. Utknąłem tu i teraz nawet on nie może mi pomóc. To cudowne uczucie, kiedy przychodzi i ze mną rozmawia, kiedy mnie dotyka, a ja wyobrażam sobie jakie to wrażenie.
- Jak on wygląda? - zapytałam nagle odruchowo.
- Jest piękny. Jego urody nie da się opisać. Nie można go dotknąć, ale można poczuć jego ciepło, słyszeć jego jedwabisty głos, widzieć bijący od niego blask.
- Gdybyś z nim odszedł... Gdybyś umarł byłbyś szczęśliwszy?
- Niż tu? Nie.
- Dlaczego?
- Bo Miłość, to Cierpienie. Nawet Miłość siebie nie kocha. Dlatego jeszcze nie zdecydowałem się uciec. Tu mogę się z nim spotykać. Boję się tego, co by się wtedy stało.
- A ty też go kochasz? – Raczej stwierdziłam niż spytałam.
- Całym swoim istnieniem...

Droga z mojego domu do pobliskiego jeziora była wymarzonym miejscem na letnie spacery. Piaszczysta i wąska w pewnym momencie zamieniała się w brukowaną alejkę osłoniętą rosnącymi po obu stronach pachnącymi akacjami. Było daleko. Na pewno ponad pięć kilometrów, ale idąc z Dawidem miałam wrażenie, że to zaledwie kilka kroków. Czasami nawet samotnie wychodziłam z zamiarem przemyślenia jakiejś sprawy i nagle, w niewiadomy sposób znajdowałam się na dzikiej plaży. Gdy tylko słońce uzyskało trochę siły, by ogrzać nieruchome powietrze, wychodziłam tam niemal codziennie.
- Wymarzony dzień na spacer prawda? - usłyszałam za sobą znajomy głos.
- Cześć. Co tu robisz?
- Właśnie mówię. Spaceruję. - Dawid uśmiechnął się w sobie tylko właściwy sposób. - Wolniej siostrzyczko, wolniej. Zawsze tak szybko chodzisz.
- Nie nadążasz? - Zażartowałam.
- Cieszę się wiosną, a ty tak pędzisz. Zatrzymaj się i spójrz. Przyjrzyj się jak wygląda. Tam - wskazał palcem - rośnie młodziutka trawa. Widzisz? Jaka soczyście zielona i delikatna? I tutaj. Już są pączki na gałązkach.
- Dawid!
- Tak?
- Dawid.
- No ok. Wiem. Jestem za bardzo romantyczny?
- Bardzo, bardzo, za bardzo. Jak Mickiewicz albo Goethe.
- To przez wiosnę. Zakochałem się.
Te słowa wywołały u mnie szybsze bicie serca i dziwny niepokój. Zmieszałam się, ale on tego nie zauważył wpatrując się w dal zmrużonymi od słońca oczyma.
- Znam ją? - zapytałam zalotnie.
- Tak. - Dawid spojrzał na mnie z uśmiechem. - To Maja.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Maja, to moja przyjaciółka. Przyjaciółka od zawsze. Nie mogłam mieć jednak żalu do żadnego z nich. Nikomu nie powiedziałam o swoim skrywanym uczuciu.
- Zaskoczyłem cię – powiedział Dawid zauważając moje zamyślenie – widzę to.
- Tak, trochę – powiedziałam.
- Ale cieszysz się?
- Oczywiście – uśmiechnęłam się. Pragnęłam z całej siły, by w tym przypadku słowo stało się ciałem.
- To dobrze. Wiesz, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką i gdybyś miała jakieś zastrzeżenia zastanowiłbym się dwa razy zanim wybrałbym dziewczynę.
Roześmiałam się.
- Nie śmiej się. Mówię prawdę. Prosto z serca.
Spojrzał mi prosto w oczy. Gdyby tylko wiedział jak to bolało… Nie, lepiej, żeby nie wiedział.
- Kochasz ją, prawda?
- Oczywiście – powiedział i spojrzał w dal – całym swoim istnieniem.


Przypomniawszy sobie te słowa i tę chwilę, poczułam, że muszę już iść. Wstałam, a  Dawid chwycił mnie za nadgarstek. - Dokąd idziesz?
- Jest już chyba trochę późno. Muszę się zbierać.
- Zostań. On niedługo przyjdzie. Nie chcesz go zobaczyć?
- Chcę. Oczywiście, że chcę. - usiadłam na łóżku. W tej chwili przypomniałam sobie o  lekach, które miał zażyć.
- Dawid, pamiętasz nasze spacery i twoje cukierki, którymi mnie częstowałeś? Pani Magda przyniosła ci je – wskazałam na tacę z lekami.
Roześmiał się i wyciągnął wygodnie na łóżku. – Myślisz, że ta jędza przyniosłaby mi moje ulubione cukierki? Czasami mam wrażenie, że to wysłannica Diabła, która mnie śledzi i  chce zabić. – Sięgnął po kolorową tabletkę i przyglądał jej się przez chwilę obracając w palcach. – Może mu na to pozwolę.


Wyszłam ze szpitala wieczorem, kiedy moja komórka zaczęła wydzwaniać jak szalona. Przez całą drogę do domu ojciec i ja nie odezwaliśmy się do siebie. Było tak w gruncie rzeczy od samego wypadku. Moi rodzice prawdopodobnie nie wiedzieli jak zachować się w stosunku do mnie, która niemal równocześnie straciłam dwoje najbliższych przyjaciół. Od ponad roku w  moim domu panowało to milczenie i napięcie. Każdy starał się nie wchodzić innym w drogę, a  kiedy już taka sytuacja się zdarzyła dochodziło do kłótni. W końcu każdy starał się jak najmniej czasu spędzać z rodziną, a nikt już nie pamiętał dlaczego tak jest.
Słońce zachodziło już oświetlając kłębiaste chmury i szarzejące niebo. Efekt był naprawdę wspaniały. Siedziałam z policzkiem przyciśniętym do zimnej szyby i marzyłam, by jak najszybciej znaleźć się w domu i zamknąć w swoim pokoju. Za dużo osób spotkałam jak na jeden dzień. Bałam się myśli o powrocie do szkoły, w której od jakiegoś czasu traktowano mnie jak wariatkę. Obiecałam sobie wyjść jutro i zrobić kilka zdjęć.
Kiedy dotarliśmy do domu wysiadłam i z furią trzasnęłam drzwiami samochodu. Nie byłam zła. To był raczej akt samoobrony. W stronę otwartych drzwi do kuchni rzuciłam tylko krótkie „nie jestem głodna” i pobiegłam na górę. W moim niesprzątanym od miesięcy pokoju panował już półmrok. Weszłam do łóżka i nakryłam się cała kołdrą. Nawet tu nie czułam się bezpieczna. Pragnęłam jak najszybciej zasnąć, ale jak każdego wieczoru zaczęły do mnie powracać wspomnienia. Kiedy tylko zamknęłam oczy stawał przed nimi Dawid.

Siedziałam na drewnianej ławce na szkolnym boisku i opierając podbródek na splecionych dłoniach obserwowałam parkę kręcącą się w pobliżu. Od pewnego czasu byli nierozłączni. Oboje, którzy znaczyli dla mnie tak wiele i którzy dzięki mnie się poznali nagle zapomnieli o moim istnieniu. Poczułam, że ktoś dosiadł się obok i w myślach próbowałam go odgonić. Nie miałam ochoty na żadne rozmowy.
- Sama jesteś sobie winna – usłyszałam słodki, dziewczęcy głos. Od razu go rozpoznałam.
- Nic ci do tego – powiedziałam nie patrząc w jej stronę.
Roześmiała się. – Masz rację – rzekła wstając i podchodząc do mnie – ale spójrz na nich. Które bardziej chciałabyś ukatrupić, hm? Jego? Zobacz jak na nią patrzy, aż robi mi się niedobrze. Te głębokie spojrzenia w oczy… Ależ nie! – Ponownie wybuchła śmiechem. – Ty chcesz, żeby to ona zginęła. Mogłabyś wtedy zająć jej miejsce.
- Zamknij się! – Wybuchłam wstając, a kilka osób spojrzało w naszą stronę.
Weronika roześmiała się jeszcze bardziej i odeszła bawiąc się długimi blond włosami.
Zabrzmiał zbawienny dzwonek, a ja szybkim krokiem popędziłam do klasy tłumiąc łzy i  złość.
Maja podeszła do mnie z zatroskaną miną. – Co jest? – Spytała.
Ufałam jej. W tamtej chwili chciałam już powiedzieć jej o wszystkim. Wścibska i  wszechwiedząca plotkara rozstroiła mnie wewnętrznie. Byłam bliska łez, a żal, jaki w sobie tłumiłam wzbierał coraz bardziej.
- Maja… - zaczęłam, gdy za nią pojawił się Dawid. Przy nim nie mogłam już nic powiedzieć.
- Co jest? – powtórzył pytanie.
- Weronika – powiedziałam porozumiewawczo i zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.
- Co ci powiedziała? – Spytała Majka.
- Nic takiego.
- Pogadam z nią – zaproponowała.
- Nie trzeba. Nie ma co się przejmować.
Spojrzałam na Dawida, który uśmiechał się teraz promiennie, jakby te słowa wymazały całą wcześniejszą sytuację z jego pamięci. Majka przytuliła mnie po przyjacielsku i oboje odeszli, by usiąść razem w ławce na biologii. Wtedy po raz ostatni ją widziałam. Wciąż miałam w pamięci tę zatroskaną minę.

Pani Orłowska wpadła do naszego domu jak burza. Serce na moment mi stanęło, gdy zobaczyłam wyraz jej twarzy, na której malował się żal i lęk. Wiedziałam, że chodzi o Dawida. Spojrzałam w szare, smutne oczy matki, w których pojawiły się łzy. Spodziewałam się wybuchu, złych wieści, oskarżycielskiego tonu. Zamiast tego zostałam przytulona. Objęłam panią Marzenę i poczułam jak trzęsie się od płaczu.
- Dziękuję – szepnęła mi w ucho i przebiegł mnie dreszcz – dziękuję, że byłaś z nim do końca.
Zamarłam.
- Proszę pani… - zaczęłam i słowa utknęły mi w gardle.
Odpowiedział mi jeszcze gwałtowniejszy szloch.
Jeszcze tego samego dnia siedziałam w samochodzie z rodzicami Dawida. Kuba siedział koło mnie wpatrzony w szybę. Pani Marzena wciąż płakała wyrzucając z siebie cały żal.
- Mogłam wcześniej zabrać tam Kubę. Opuściłam własnego syna.
- Przestań – odpowiedział jej mąż – mówisz jakby on umarł. Wyjdzie z tego.
- Wyjdzie? To dlaczego jest w tym szpitalu już rok i nie ma żadnej poprawy?!
- Uspokój się, bo zaraz zawrócimy.
Nie miałoby to większego sensu, gdyż właśnie podjeżdżaliśmy na szpitalny parking. Zapadła cisza. Wysiadłam powoli z wozu i również bez słowa poszłam za rodzicami Dawida. Pierwszy raz od roku poczułam, że tam nie pasuję. Szłam najwolniej jak mogłam, ale mimo to nie zostawałam w tyle. Najwyraźniej oni robili to samo.
Wewnątrz było jak zawsze. Sztuczny blask jarzeniówek oświetlał sterylny korytarz. Aleksandra o pełnych ustach i brązowych oczach siedziała za kontuarem i zbierała wpisy odwiedzających. Oczyma bez wyrazu spoglądała w nasze twarze i bezbarwnym głosem wypowiadała mechaniczne zdania. Pani Popławska stała za ladą bufetu i obsługiwała klientów o  szarych twarzach i przeźroczystych spojrzeniach. Mijałam znajome korytarze, które pomimo tego czasu zachowały obcość i dzikość. Lekarze obchodzili sale wtapiając oczy w karty pacjentów i  starając się nie nawiązywać żadnych zbędnych kontaktów. Pielęgniarki szły posuwistym krokiem niosąc tace z lekami lub stosy prześcieradeł, a przed każdym pokojem przypinały na twarz pełen troski uśmiech. Wpatrywałam się w ten żałosny obrazek bez cienia smutku. Przywykłam już do niego.
- Panie doktorze – usłyszałam głos pani Marzeny.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam podążającego w naszą stronę lekarza.
- Państwo Orłowscy? Zapraszam do siebie.
Otworzył drzwi swojego gabinetu i nakazał gestem, abyśmy weszli.
- Dzieci? – spytał niepewnie.
- W porządku – powiedziała pani Marzena.
Wewnątrz pokój doktora Adamskiego, jak przeczytałam na drzwiach, nie różnił się znacznie od wystroju całego szpitala. Dominowała w nim biel i niesympatyczny, szpitalny zimny odcień niebieskiego. Na ścianach wisiały dyplomy w anty-ramach, a na biurku leżały tylko jakieś papiery.
- Proszę państwa, syn miał coś w rodzaju ataku – mówił lekarz – w pewnym momencie zaczął krzyczeć pewne imię. Nic nam nie mówiło, ale może państwo coś wiedzą. Mówił o  Gabrielu.
- Nie znamy żadnego Gabriela – powiedziała pani Marzena – może to jakiś kolega ze szkoły, albo koleżanka. Może chodziło o Gabrielę?
- Gabriel to anioł – powiedziałam cicho. Wszyscy spojrzeli w moją stronę.
- Jaki anioł?
- Archanioł chyba. Anioł Stróż. Dawid mówił mi o nim.
- Co ci mówił? Musisz wszystko opowiedzieć! – Pani Orłowska chwyciła mnie za ramiona. – Co ci mówił?
- Spokojnie – powiedział doktor Adamski.
Pan Orłowski uspokoił żonę, ale wszyscy wciąż wiercili mnie spojrzeniami.
- Wczoraj, kiedy byłam u Dawida opowiadał mi o aniołach, które go odwiedzają. Powiedział, że Gabriel go kocha. Nic więcej.
Utkwione we mnie oczy otworzyły się jeszcze szerzej.
- To chyba nic ważnego – powiedziałam.
- Przeciwnie – doktor Adamski podszedł bliżej i pochylił się nade mną. Dopiero wtedy zauważyłam, że jego niebieskie oczy są łagodne i przyjazne. – Wszystkie informacje są ważne.
Odpowiadałam na dziesiątki pytań zanim dano mi spokój i stwierdzono, że nie ma żadnego Gabriela. Czy trzeba być mną, by pamiętać, że zaburzeniom psychicznym towarzyszą halucynacje? Doktor Adamski uważał, że to są częściej omamy słuchowe. Tymczasem ja, u  której nie zdiagnozowano żadnej choroby, choć pragnęłam tego z całego serca, słyszałam czasami rzeczy, których nie było. To nie wszystko. Przecież ja widziałam to czego nie było, więc jak mogłam wątpić w to, że inni, autentycznie chorzy mogą mieć podobnie? Korciło mnie, by zagrać wariatkę i upierać się przy tym, że widziałam Gabriela, po to tylko, by i mnie zamknęli w  pustym pokoju z zakratowanym oknem. Powstrzymałam się jednak.
- Czy mogę go zobaczyć? – spytałam lekarza.
- Niestety to niemożliwe – odparł poważniejąc – jest w izolatce.
Spojrzałam na panią Marzenę.
- Nie powiedzieliśmy ci dziecko. Dawid zrobił sobie krzywdę.
- Co zrobił? – spytałam.
- Pielęgniarka zostawiła w jego pokoju szklankę z wodą – powiedział lekarz – rozbił ją i  przeciął sobie tętnice w nadgarstkach i pod kolanami.
- Chciał się zabić?
- Prawie mu się udało. Gdybyśmy znaleźli go pięć minut później prawdopodobnie by nie przeżył.
- Panie doktorze, a my kiedy będziemy mogli go zobaczyć? – odezwał się niespodziewanie pan Orłowski.
- Obawiam się, że nie dzisiaj – odparł lekarz wycierając okulary – przepraszam państwa, za chwilę mam obchód. Porozmawiamy później.
Po wyjściu z gabinetu rodzice Dawida wszczęli na nowo swoją dyskusję podjętą w  samochodzie. Oddaliłam się niepostrzeżenie odwracając na zakręcie i zerkając przez ramię. Widziałam, że Kuba usiadł na krześle i zaczął bawić się komórką. Pomyślałam o tym, by wziąć go ze sobą, ale jeszcze nie do końca wiedziałam co planuję. Zniknęłam za rogiem i pospieszyłam znaną mi drogą.
Zakradłam się pod pokój Dawida. Korytarz był pusty, ale gdzieś w oddali słyszałam kroki. Nacisnęłam na klamkę. Choć miałam nadzieję, że drzwi są otwarte, zaskoczył mnie ten fakt. W ostatniej chwili wślizgnęłam się do środka i zaczęłam poszukiwania. Pamiętałam dokładnie czarny zeszyt, który przyniosłam Dawidowi ponad rok temu. W pomieszczeniu było niewiele sprzętów. Zajrzałam pod łóżko i pod materac, do szafy i sprawdziłam deski w podłodze. Niczego nie znalazłam. Rozejrzałam się po pokoju. Nie przychodziły mi już do głowy żadne inne kryjówki. Od tamtego czasu nie bywał w domu, nie mógł więc ukryć go tam. Usiadłam na podłodze czując bezsilność. Wszechobecna szarość potęgowała moje uczucie przygnębienia. Wpatrywałam się w wycięty w białym tynku symbol. Wydawało mi się, że już wcześniej gdzieś go widziałam, ale nie miałam pojęcia gdzie. Przypominał mi krzyż, a raczej kilka splecionych krzyży. Powoli się odwróciłam. Symbol znajdował się dokładnie naprzeciwko okna, na którego szybie było ich tyle, że niemal nachodziły na siebie.
Wstałam i podeszłam bliżej. W ramie nie było klamek. Przebadałam dokładnie każdą szczelinę i w końcu spod szerokiego parapetu wyciągnęłam dziennik. Przez dłuższą chwilę trzymałam go w rękach i wpatrywałam się jak zahipnotyzowana. Oprzytomniałam, gdy ponownie usłyszałam jakieś głosy na korytarzu. Wsunęłam zeszyt pod bluzkę i podkradłam się do drzwi. Wstrzymałam oddech nadsłuchując. Kroki umilkły niespodziewanie, a moje serce stanęło. Stałam jak sparaliżowana wiedząc, że za chwilę zostanę nakryta. Ludzie po drugiej stronie drzwi odeszli jednak dalej nieświadomi mojej obecności.
Odczekawszy jeszcze chwilę wymknęłam się na pusty korytarz i oddaliłam w bezpieczną odległość. Przez myśl przebiegł mi plan dotarcia do izolatek, nie wiedziałam jednak ani gdzie się znajdują, ani po co miałabym tam iść. Siła przyciągania, która pchała mnie w tą bezsensowną operacje nie słabła od początku, ale tym razem udało mi się ją przezwyciężyć. Podeszłam do okna na klatce schodowej, by sprawdzić, czy samochód państwa Orłowskich wciąż stoi na parkingu. Odnalezienie granatowego volkswagena zajęło mi dobrą minutę, ale odetchnęłam z  ulgą widząc puste miejsce kierowcy.
Zeszłam na dół i starając się nie rzucać w oczy dotarłam do bufetu.
- Dzień dobry – powiedziałam do pani Popławskiej zajętej wycieraniem szklanek.
- Dzień dobry – odrzekła zanim podniosła wzrok. Spróbowałam się  uśmiechnąć.
- Kasia, dziecko co ty tutaj robisz? – spytała spojrzawszy w końcu na mnie.
- Jestem z rodzicami Dawida – powiedziałam – widziała ich pani.
- Nie, chyba nie… – zastanowiła się – w bufecie dziś mały ruch, raczej bym zapamiętała.
- Dziękuję pani bardzo. Poproszę szarlotkę.
Pani Popławska spojrzała na mnie podejrzliwie. Zdobycie dziennika Dawida podziałało na mnie jak narkotyk. Musiałam chyba bardzo zwracać na siebie uwagę.
- Dobrze się czujesz, dziecko – usłyszałam pytanie. Zaniepokoiło mnie. Czy uśmiech w  takim miejscu nie zwiastuje nic dobrego?
- Tak, tak dobrze – odparłam poważniejąc.
Tym razem to ona się uśmiechnęła i podała mi talerzyk z ciastem. – Smacznego.
Ledwie zdążyłam zatopić w nim łyżeczkę, kątem oka dostrzegłam państwa Orłowskich.
- Tu jesteś. Wszędzie cię szukamy.
Rzuciłam pani Popławskiej porozumiewawcze spojrzenie.
- Była tu cały czas – powiedziała. – No, Kasiu, dosyć tych pogaduszek, czas wracać do pracy.
Odwróciłam się od lady. – Czy już wracamy? Nie chcę państwo czegoś zamówić?
- Nie, Kochanie, dojedz i chyba pojedziemy. Niczego więcej nie uda nam się chyba dowiedzieć – powiedziała pani Marzena. Po jej spokojnym i słabym głosie poznałam, ze jest pod wpływem środków uspokajających.
Wróciliśmy bardzo szybko. Podróż przebiegła w cichej, wręcz sennej atmosferze. Sześciolatek siedzący po mojej lewej spał, podobnie jak pani Orłowska. By uniknąć rozmowy z  ojcem Dawida udałam, że także dopadł mnie Morfeusz.
Po dotarciu do domu postanowiłam wyjść na spacer. Zaprzestałam samotnego chodzenia na dziką plażę. Dziś wyjątkowo udałam się do parku. Była niedziela. O tej porze roku i dnia roiło się tam od rodzin z dziećmi i opalających się na zielonej trawie dziewczyn z mojej szkoły. W  pewnym momencie zauważyłam taka grupkę i skryłam się za drzewem. Obserwowałam je przez chwilę, po czym wyszłam stawiając się w zasięgu ich wzroku.
Wysoka, szczupła dziewczyna o długich, jasnych włosach i śnieżnobiałym uśmiechu spojrzała w moją stronę i spoważniała. Podczas, gdy jej koleżanki dalej rozmawiały o czymś z  ożywianiem, ona wbiła wzrok w ziemię i zaczęła grzebać w niej suchym patykiem. Obserwowałam ją uparcie powtarzając w myślach "no podejdź tu, spójrz na mnie". Po chwili podniosła głowę i popatrzała mi prosto w oczy. Odrzuciła patyk i energicznie wstała, a jej koleżanki nagle przerwały rozmowę.
- Czego chcesz? - spytała ostro, gdy znalazła się w odległości około dwóch metrów ode mnie.
- Wiesz czego - odparłam spokojnie. Weronika parsknęła z pogardą i spojrzała w górę oblizując pełne usta.
- Chodzi ci o Dawida? - spytała patrząc znowu na mnie. - Posłuchaj. Nie mam i NIE MIAŁAM z nim nic wspólnego. - Ostatnie słowa wymówiła z naciskiem parząc mi prosto w oczy swoimi błękitno-niebieskimi tęczówkami. - A teraz - dodała - nie zawracaj mi głowy jeśli byś mogła. Pa.
Odwróciła i odeszła w stronę ławki zalotnie kołysząc biodrami w obcisłych szortach. Jej koleżanki, które przedtem z zaciekawieniem przyglądały się całej scenie rozpromieniły się ponownie i rzucały w jej stronę pytające spojrzenia.
- NIC wspólnego, tak?! - Krzyknęłam, gdy dziewczyna była już prawie u kresu swej drogi. nawet nie odwracając głowy podniosła rękę i pomachała mi na pożegnanie.
- Chciałam tylko powiedzieć, że ci się udało.
Weronika zatrzymała się i odwróciła z poważnym wyrazem twarzy. – Co mi się udało? – spytała.
- Zabiłaś ich oboje. – wypowiedziawszy te słowa odwróciłam się, by ukryć tryumfalny uśmiech.
Lato dobiegało końca. Dni stawały się coraz krótsze, a wieczorami powietrze pachniało jesienią. Zabrałam ze sobą aparat by zrobić kilka zdjęć w drodze do domu. Zachód słońca był tego dnia wyjątkowo piękny. Niebo mieniło się różnymi odcieniami różu, pomarańczy i złota, a  świecąca słabo tarcza była już w połowie zanurzona w wodach jeziora. Powoli podeszłam do barierki pokrytej niebieską, wyblakłą i złuszczającą się farbą i wyjęłam aparat. Było spokojnie i  cicho. Wzięłam głęboki wdech i poczułam jak delikatny wiatr łaskocze mi twarz. Opuściłam rękę i spojrzałam na niebo. Żadne zdjęcie nie odda tego piękna. Stałam tak przez chwilę patrząc, aż kolory znikły z nieba, a świat wokół zaczął szarzeć.
- Spójrz, Dawidzie – powiedziałam – lato także jest piękne. Czy nie chciałbyś zakochać się latem?

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl