Forum dla zdolnych pisarzy

Forum powstało z myślą o rozwijaniu talentu uzdolnionych pisarzy.


#1 2013-02-18 02:11:07

DorianGrayy

Nowicjusz

Zarejestrowany: 2013-02-18
Posty: 1
Punktów :   

Baletnica

Wzdychała raz po raz, pobudzana namiętnymi fantazjami, leżąc w wielkim, pustym łóżku, gdzie jej jedynym towarzyszem było światło zapachowych świec. Chwile rozkoszy próbował przerwać irytujący dźwięk dzwonka do drzwi. Ledwie usłyszała sygnał, który urwał się po kilku sekundach. Nadal otępiona podniecającym narkotykiem, zarejestrowała ten fakt jedynie jako mgliste wspomnienie, najpewniej nieprawdziwe, które nie ma prawa zakłócać jej spokoju.
Dzwonek odezwał się po raz kolejny. Tym razem rozbrzmiewał na tyle długo, by upewnić kobietę, że za drzwiami stoi ktoś, kogo z pewnością nie polubi. Część jej umysłu zdołała wyrwać się ze stanu nieświadomości, lecz nie skłoniło jej to do wstania z łóżka.
Dźwięk urwał się nagle.
Równowaga niezależnej, spełnionej zawodowo, atrakcyjnej trzydziestolatki, która była na tyle rozsądna, by nie wpuszczać do łóżka mężczyzn o statusie niższym niż Imperator Wszechświata, powróciła do stanu sprzed kilku chwil. Jej ciało wygięło się w łuk, bo opaść po chwili jakby bezwładnie. Obracała się na brzuch, kryła twarz w poduszce, krzyczała głośno.
Drrrrrrr…. Długi, ciągły, niemal pożerający dźwięk trafił wprost do jej bębenków, po raz kolejny przerywając samotny seks. No, może nie do końca samotny, pod warunkiem, że nadaje się imiona swym gumowym zabawkom.
- Pieprzę cię! – krzyknęła w stronę otartych drzwi sypialni.
    Dźwięk pomknął przez salon, wzdłuż przedpokoju i z pewnością dotarł do uszu osoby stojącej przed drzwiami mieszkania, pomyślała.
- Właściwie to nie byłby taki zły pomysł – syknęła. – Nieważne, czy jesteś kurierem, elektrykiem, hydraulikiem, czy innym listonoszem odwiedzającym samotne kobiety. Możesz być Włochem, Hiszpanem, Szwedem, Chińczykiem…
    Przerwała, by złapać oddech.
- Albo Chińczykiem nie – upomniała samą siebie. – Macie za duże mózgi, a za małe penisy.
    Uśmiechnęła się w grymasie rozkoszy.
- Ale za to taką słodką, twardą i długą Czekoladkę przyjęłabym zawsze…
    Wzdychała raz za razem, coraz głośniej. Nadgarstek zaczął drętwieć z powodu zbyt dynamicznych ruchów.
- Mocniej, mój Murzynku… - szepnęła. – Mocniej…
    Wiła się na łóżku jak wąż. Po chwili jęknęła przeciągle i opadła bez sił, łapiąc powietrze, zmęczona i oszołomiona intensywnym, choć przerywanym, orgazmem.
    Ekonomia górą, pomyślała z uśmiechem i pewnością siebie podczas planowania wieczoru, stojąc w korkach w drodze do pracy. Niedawno została mianowana szefową działu kadr pewnej zagranicznej firmy, zajmującej się pozyskiwaniem złóż gazu łupkowego na terenie kraju. Jakiś czas temu odniosła spory sukces jako koordynator działań w terenie, co poskutkowało zdobyciem upragnionego awansu.
Finał romantycznego wieczoru przebiegł zgodnie z oczekiwaniami, choć nie bez zakłóceń. Leżała naga w łóżku, wtulając się w fioletową pościel z kaszmiru, przesyconą wonią żądzy i grzechu. Oddychała głęboko i uśmiechała się zalotnie, jakby obok leżał jej ukochany mężczyzna. Pogładziła puste miejsce obok siebie, po czym usiadła na łóżku. Niczym po przebudzeniu z długiego snu rozglądała się w poszukiwaniu halki, wytężając jeszcze mętny wzrok. Znalazła ją na podłodze, przy łóżku. Sięgnęła w jej kierunku niezdarnie i z dziewczęcą radością wymalowaną na twarzy zsunęła się na podłogę. Upadek był delikatny, bo zamortyzowany grubym futrzastym dywanem. Wstała i okryła się niemal przeźroczystym, cienkim i delikatnym jak jedwab, materiałem. Stwierdziła, że czas marzeń minął.
Poczuła pragnienie, toteż ruszyła w kierunku kuchni, gdzie w lodówce przechowywała ulubione soki. Pozostawiając za sobą jaśminowe podgrzewacze i kominek na wodę, opuściła sypialnię. Poczuła chłód, więc sięgnęła w kierunku wieszaka zamocowanego w ścianie, przy wejściu do łazienki, gdzie wisiał jej ulubiony szlafrok. Gdy przechodziła przez salon, podświadomość skierowała jej wzrok na drzwi wejściowe, znajdujące się po drugiej stronie korytarza. Zatrzymała się. Przypomniała sobie, że kilka minut temu ktoś uporczywie chciał zrujnować jej piękny wieczór.
-Nie rozumiem, dlaczego od razu sobie nie poszedł - szepnęła.
Zrobiła krok w kierunku kuchni, spragniona soku pomarańczowego, schłodzonego kostkami lodu, jednocześnie czując irracjonalne pragnienie otwarcia drzwi. Stwierdziła, że intuicja nigdy jej nie zawiodła i uznała, że rozważania o otwarciu drzwi lub pozostawieniu ich samym sobie jest poniżej jej poziomu. Pewnym krokiem ruszyła w ich kierunku. Przystanęła przed samym wyjściem, jakby obawiała się tego, co kryje się po tamtej stronie. Postaci z obrazów zawieszonych na ścianach przedpokoju obserwowały idiotkę. Perwersyjnym wręcz chichotem przyklaskiwały głupocie wahania tej „pewnej siebie kobiety sukcesu”. Stała nieruchomo, gapiąc się przez judasza na tyle długo, iż każdy wziąłby ją za niezrównoważoną. Coś wyłączyło jej wyuczone mechanizmy zachowań, przez co opuściła poziom racjonalności. Postaci z obrazów zaczęły ją dopingować. Para obserwująca ją z okna góralskiego domku, namalowanego na tle ośnieżonych szczytów i monumentalnych drzew, zachęcała Patrycję: „Otwórz, kochana, przecież tam nikogo nie ma”.
- Mamo, ja się boję – powiedziała dziewczynka, trzymając obserwujących widowisko rodziców za ręce.
    Z przeciwległej ściany marynarze walczący z potężnym sztormem zdawali się przekrzykiwać wiatr i wołać: „Chcemy to zobaczyć, panienko, zanim ta cholerna łajba zatonie”. Dalej leciwa kobieta, która trzymała kosz pełen owoców, szepnęła smętnie: „Zrób to, moje dziecko. Tak będzie lepiej dla ciebie”. Inne ukazywały nagie postaci, zaśmiewające się do łez, ubawione nieudolnością pani domu.
    Jedynie postać z obrazu Muncha wyrażała prawdziwie żywe współczucie i strach, przekrzykując bezskutecznie pozostałych. Bladymi oczyma dostrzegała prawdę. Krzyczała ze wszystkich sił do pięknej pani z głębi salonu, lecz niemy krzyk nie został usłyszany i zamki w drzwiach, jeden po drugim otwierały się z trzaskiem.
    Ciężkie drzwi uchylały się powoli, ukazując pustą przestrzeń czystej klatki schodowej. Patrycja niepewnie wyjrzała na zewnątrz. Rzuciła wzrokiem na wycieraczkę. Coś jakby uderzyło ją w głowę. Ugięły się pod nią kolana i powoli osuwała się na podłogę, przytrzymując się odruchowo futryny.
    Widok zamkniętej drewnianej szkatułki z rzędami znaków przypominających rozmazane hieroglify sprawił, że z oczu Patrycji pociekły łzy. Gdy opadały na jej zmarznięte nagie uda, przebudziła się z hipnotycznego stanu. Przetarła oczy. Upewniła się, że nikt jej nie obserwuje, zabrała szkatułkę z wycieraczki i niczym złodziej zakradła się z powrotem do własnego mieszkania. Wracając przez korytarz, kątem oka spojrzała nieufnie na obrazy, jakby coś podejrzewała.
    Postawiła szkatułkę na kuchennym stole. Z lekkim wahaniem otworzyła drzwi lodówki, lecz gdy spojrzała na karton soku, uznała, że potrzebuje czegoś mocniejszego niż pomarańcze z wodą. Wyjęła z zamrażarki formę z kostkami lodu i razem ze szkatułką zabrała ją do sypialni. Wróciła do salonu. Z barku wyjęła półlitrową butelkę „Jacka Danielsa”. Wrzuciła do szklanki dwie kostki, zalała whisky do połowy. Delektując się jej smakiem, patrzyła z niedowierzaniem na znalezisko. Łza popłynęła jej po policzku. Pociągnęła głęboki łyk. Spojrzała na pudełko i doszła do wniosku, że jeden drink nie wystarczy. Przy kolejnym, zapomniała o kostkach lodu. Opróżniła szklankę w kilka minut. Bez zastanowienia, nieco niezgrabnym ruchem napełniła następną, potem jeszcze jedną, aż zrobiło się jej niedobrze, a na dnie kwadratowej butelki ostało się jedynie kilka kropel. Wodziła pijanym wzrokiem za falującymi ognikami podgrzewaczy, wypuszczając powietrze z ust w ich stronę. Padła na łóżko i po chwili poczuła, że zapada w jakiś okropny sen.
- Co ty tu robisz? – wybełkotała z trudem. – Nie powinno cię tu być…
Nie zauważyła, że auto powoli zjeżdża na pobocze. Zajęta przeszukiwaniem podłogi pod siedzeniem pasażera, na chwilę spuściła wzrok z drogi. Gdy prawa strona samochodu znalazła się poza asfaltowym podłożem, spojrzała na drogę. Przerażona, kątem oka dostrzegła dziwacznie uśmiechniętą twarz mężczyzny, który stał na poboczu drogi nr 858, z wyciągniętym kciukiem. Miał na sobie niebieskie plażowe spodenki, czarny t-shirt z napisem „Welcome to my world” i brązowe skórzane buty. Patrycja wcisnęła hamulec tak mocno, jakby chciała nim zrobić dziurę w podwoziu. Samochód zatrzymał się pół metra od mężczyzny. Patrycja kurczowo trzymała się kierownicy i pełnym strachu wzrokiem patrzyła przed siebie. Mężczyzna podszedł do auta od strony pasażera i postukał palcem w szybę. Kobieta trzęsła się jak osika i z trudem skierowała wzrok w prawo. Kilka kolejnych uderzeń w szybę uśmiechniętego bruneta przywróciło rzeczywistość. Drżącym palcem nacisnęła guzik, opuszczając szybę.
- Niestety nie zabieram autostopowiczów – zakomunikowała, nieświadoma tego jak zabawnie wypowiadała słowa.
- Obawiam się, że musi pani złamać swoje postanowienie tym razem – oświadczył mężczyzna. – Ze względu na zaistniałą sytuację, tj. niestosowanie się do przepisów kodeksu drogowego oraz narażanie życia swojego oraz innych, grozi pani dość wysoka kara.
    Przerwał na chwilę, po czym ciągnął dalej.
- A w takiej małej mieścinie wyłapywanie piratów drogowych jest jednym z głównych źródeł dochodów tutejszej policji. Sama pani widziała jak niewiele brakowało, by pozbawiła mnie pani dziesiątek lat ukochanej udręki życia w tym kraju. Jestem pewien, ż staruszka sprzedająca kurki w słoikach, która stoi po drugiej stronie ulicy, potwierdzi moją wersję
    Spojrzała w kierunku wskazanym przez nieznajomego i zobaczyła starszą kobietę siedzącą na stołku. Przed nią stała trzywarstwowa piramida zbudowana z litrowych słoików, wypełnionych złotymi grzybami. 
    Sposób, w jaki ten uśmiechnięty cwaniaczek dobiera słowa, sugeruje że nie odpuści, pomyślała Patrycja. Masz za swoje, głupia kretynko!
- Rozumiem – powiedziała po chwili namysłu. – Niech pan wsiada.
    Nie uśmiechając się, przeklinała w duchu idiotę, który akurat dzisiaj musiał tu sterczeć. Pospiesznie zebrała rozrzucone dokumenty i wrzuciła je do schowka razem z nieszczęsnym telefonem. Zamknęła klapę i spojrzała na wsiadającego mężczyznę. Stwierdziła, że z bliska jest całkiem przystojny, ale szybko odgoniła od siebie tę myśl. Nie zamierzała okazać mu choćby cienia sympatii.
- Tylko niech pan zapnie… - przerwała, gdy pasażer pokazał jak zaciąga pas, który zapiął bez problemu.
- Dobrze – mruknęła, trzymając dłonie na kierownicy.
- Cieszę się, że spotkałem kogoś, kto jedzie prosto do Warszawy. Nie sądziłem, że będę miał tyle szczęścia.
- Obawiam się, że nie pojedziemy razem tak daleko, ponieważ moim celem jest Lublin – zakomunikowała.
    Postukał palcem w obudowę GPS’a przytwierdzonego do szyby, na którym wyznaczona trasa miała swój koniec w centrum Warszawy.
    Zbita z tropu Patrycja stwierdziła, że lepiej byłoby jednak zahamować pół sekundy później niż teraz pozwalać się ośmieszać.
    Nie zaczerwieniła się. Przekręciła kluczyki. Automat zrobił swoje. Prosty manewr i samochód znalazł się z powrotem na drodze.
    Kilka kolejnych minut minęło w milczeniu, w końcu ciszę zdecydował się przerwać pasażer.
- Dziękuję, że mnie pani zabrała.
    Uśmiechnął się podejrzanie, nie oczekując odpowiedzi.
- Proszę – odpowiedziała przez zęby Patrycja, czując na sobie jego spojrzenie.
    Przeczuwała, że mimo zaistniałej sytuacji nie powinna pozwalać mu wsiadać do auta. Nie wyglądał groźnie, ale czyż seryjni mordercy mają wyryte na czołach „killer”? Byłaś roztrzęsiona, pomyślała. Wiedział, że zrobisz co zechce. Popełniłaś błąd, ale od teraz będziesz bardziej uważać. Byłaś spięta, ale teraz już potrafisz znienawidzić tego przystojniaka. Zastanawiała się, czy udałoby się go pozbyć w możliwie krótkim czasie. Wiedziała, że niemal każdy mężczyzna jest podatny na pewien kobiecy argument, znajdujący się pomiędzy zgrabnymi nogami. Na przekór postanowieniu poczuła tam wredne ukłucie podniecenia.
    Pasażer, znudzony milczeniem, przechylił głowę na bok, starając się liczyć po cichu umykające drzewa.
    Patrycja skupiła się na pracy. Przeliczała w pamięci procenty wydobycia gazu przez liczbę robotników obsługujących maszyny i ich godziny pracy. Stwierdziła, że należy porzucić poszukiwanie złóż w południowej części kraju na pewien czas, kierując techników na południowy wschód i zwiększając tym samym wydajność pracy, co znacznie przyspieszy wydobycie, a to z kolei zadowoli inwestorów. Uśmiechała się na myśl o zbliżającym się sukcesie. Zadowolona z siebie zapomniała, że obok siedzi mężczyzna. Przestała zwracać uwagę na to, co robi. Jego obecność stała się obojętnie akceptowalna. Wpadła w dobry nastrój.
- Zwolnij, panienko – powiedział nagle mężczyzna.
- Co? – zapytała zdziwiona. Ułamek sekundy zajął jej rzut okiem na niego, potem znów na drogę.
- Niedługo powinniśmy minąć „suszarkę”.
- Skąd to wiesz?
    Zbył ją machnięciem ręki, uznając, że jej ignorancja nie zasługuje na wyjaśnienia. Poczuł na sobie pytające spojrzenie.
- Myślę, że przydałby się krótki postój. Czuję się niepewnie, gdy kierowca nie zwraca uwagi na znaki innych.
- Jakie znaki?!
    Mężczyzna zatoczył kilka kół dłonią tuż nad głową, naśladując światła policyjnego koguta.
    Miejsce pytającego spojrzenia Patrycji zajęło zakłopotanie. Westchnęła. Nie znosiła przyznawać racji mężczyznom, z którymi nie wiążą jej interesy. Choć w tym przypadku było inaczej.
- Przyznaję, że nigdy nie lubiłam dłuższych podróży.
- Doskonale! – zawołał ożywiony. – Za kilka kilometrów po naszej prawej stronie będzie leśny parking dla ciężarówek, tam się zatrzymamy. Coś bym zjadł.
    Leśny parking? - pomyślała. To niezbyt rozsądny pomysł, ale może ten facet na trochę się przyda. Nie mam nic do jedzenia, a od dawna jestem głodna.
    Chwilę później, przed białym znakiem „P” na niebieskim tle, minęli radiowóz i kierowcę, który najwyraźniej nie miał tyle szczęścia co oni.
- Niestety ona tylko tak przyjemnie wygląda, moja droga. Przykre i złudne wrażenie dla tych, którzy nie znają historii związanych z tym miejscem.
- Jakich historii? – zapytała, skręcając na parking.
    Zatrzymała się na przeciwległym krańcu pustego placu. Stanęła tuż pod drzewem, za którym rozciągał się wąwóz usłany leśnymi krzewami. Rzadko rosnące drzewa liściaste z łatwością przepuszczały promienie słońca. Kilka leśnych ścieżek prowadziło za pobliskie pagórki, które stanowiły blokadę dla kierowców, przez co nie można było wjechać autem głębiej w las niż do niskiego krawężnika. „Od parkingu tylko pieszo”, mówił niewidzialny znak.
- Pani godność? – zapytał autostopowicz, który po zgaszeniu silnika otworzył drzwi samochodu.
- Patrycja – odpowiedziała, wystawiając stopy na zewnątrz.
    Zniesmaczona nieco faktem iż nie podał jej ręki, czekała, aż się przedstawi. Chwila ta wydawała się wydłużać i już zaczynała zacierać drobiny pozytywnego wrażenia, gdy doczekała się odpowiedzi.
- Damian. Bardzo mi miło!
    Nie widziała jego twarzy, ale czuła na sobie niepokojące spojrzenie. Poczuła się skrępowana i niepewna. Chciała rozprostować nogi, bo od jazdy bolały ją stawy i kręgosłup, ale obawiała się, że gdy wyjdzie z samochodu, stanie się jej coś złego.
- Powinniśmy coś ustalić – powiedziała, wysiadając z auta.
    Zostawiła otwarte drzwi i przeszła kilka kroków, odczuwając również obolałe od siedzenia pośladki, które z pewnością by pomasowała, gdyby przed chwilą nie zwróciła na siebie uwagi Damiana. Kolejny zły ruch.
- Nie zgwałcę cię, ale tylko dlatego, że nie umiem prowadzić – powiedział.
    Patrycja, zaskoczona oświadczeniem, uznała, że jest tak absurdalne, że musi być żartem. Mimo iż niesmacznym, nie potrafiła powstrzymać emocji i wybuchnęła głośnym śmiechem. Zaśmiewała się, odchylając głowę do tyłu, aż łzy napłynęły jej do oczu.
    Damian oparł przedramiona na dachu samochodu, schłodzonego cieniem wysokiego dębu i patrzył na Patrycję ze spokojem i zadowoleniem.
- Ty będziesz idealna – szepnął i uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy. – B będzie zadowolony.
    Sięgnął do auta po torbę, której Patrycja wcześniej nie zauważyła. Wyjął z niej dwa duże czerwone jabłka.
- Jadasz owoce, ślicznotko? – zawołał, przerywając zabawę zgiętej w pół kobiety, która lada chwila mogłaby udusić się ze śmiechu.
    Wyprostowała się i spojrzała przez załzawione oczy w stronę samochodu. Przetarła je dłonią, rozmazując makijaż po twarzy. Wyglądała tragicznie i do tego piekły ją oczy.
- Cholera – burknęła, zła na siebie. – Chyba potrzebny mi urlop.
- Obudź się – szepnął ostrzegawczo głos z wnętrza głowy, lecz usłyszała go jako niewyraźny szum zajęta wydobywaniem chusteczek z dna torebki.
- Tak, za chwilę – powiedziała, poprawiając swój wygląd na środku leśnego parkingu.
- Co to były za historie, o których wspominałeś? – zapytała, odgryzając kawałek owocu.
- Och – machnął ręką, po czym odwrócił się, by wypluć pestki. – Może opowiem ci, gdy wyruszymy w dalszą drogę. Teraz chciałbym ci coś pokazać.
    Patrycja uniosła brwi, nieświadoma błysku w oku.
- Oto moja baletnica.
    Postawił na dachu samochodu niewielką szkatułkę z drewna gwajakowego długą na dwanaście centymetrów, tak samo wysoką i szeroką. Ozdobiona była rzędami znaków przypominających rozmazane hieroglify. Na środku wieczka znajdowała się kulka, po naciśnięciu której rozbrzmiewała słodka melodia, a po otwarciu z wnętrza drewnianego domku powoli wyłaniała się tańcząca baletnica. Blondyneczka, ubrana w obcisły trykot, obracała się w rytm melodii, stojąc na palcach jednej stopy. Damian uśmiechał się do niej, a ona odpowiadała tym samym gestem za każdym razem, lecz nie był on szczery.
- Jest cudowna! – zawołała zauroczona Patrycja.
- Witam w moim świecie – szepnął Damian, widząc zachwyt kobiety, której miejsce zajęła mała dziewczynka.
- Zawsze chciałam taką mieć – powiedziała ze łzami w oczach. Ugryzła kolejny kęs jabłka.
    Urzeczona zabawką, zapomniała o wszystkim. Zahipnotyzowana melodią, powędrowała do odległej krainy marzeń, porzuconą nie wiadomo jak dawno temu, którą uznała za złudną, kłamliwą i zdradziecką. Ku niemiłemu zaskoczeniu, znalazła się w swym urojonym świecie. Czuła strach. Żal. Zaczęła przepraszać w myślach wszystkich, których skrzywdziła. Jej wymarzony świat był kolorowy i ciepły, ale fałszywy i o wiele bardziej ponury niż brudne ulice szarego miasta skąpanego w zimnym jesiennym deszczu.
- Chciałabyś ją zatrzymać? – szepnął Damian.
- Tak… - odpowiedziały za nią usta, choć całym sercem odrzuciła to pragnienie.
    Damian na przekór zabrał sprzed oczu Patrycji swoją baletnicę. Uśmiechnął się na widok grymasu bólu wywołanego gwałtownym powrotem do rzeczywistości. Po ponownym naciśnięciu kulki baletnica z niezadowoleniem wywołanym krótkim występem ukryła się w zagłębieniu szkatułki, a klapa opadła z głośnym trzaskiem. Patrycja ocknęła się jak po pstryknięciu palcami hipnotyzera.
- Byłam taka głodna, że nie zauważyłam, kiedy pochłonęłam to jabłko. Było pyszne, dziękuję.
    Rozejrzała się w poszukiwaniu śmietnika. Gdyby spojrzała mu wtedy w oczy, zobaczyłaby jak przemyka przez nie błona, niczym kurtyna, którą podnosi się przed występem w teatrze. Jakiż tytuł nosiłaby ta mroczna sztuka?
    Nie rozmawiali przez niemal kwadrans po tym, jak opuścili parking. Patrycja, zadowolona z postoju, czuła się nieco zawiedziona, że mimo przestrogi o gwałcie Damian nie zrobił żadnego kroku w tę stronę. Zamiast tego pozwolił sobie zauważyć w pewnym momencie, że podziwia pracę umysłową, choć nie rozumie jej ideału. Patrycja stwierdziła, że do takiej pracy nadają się wyłącznie osoby o chłodnym usposobieniu. Miała ochotę pociągnąć dalej ten temat, ale Damian przerwał jej, zauważając jak niewiele samochodów minęli dzisiejszego dnia.
    Podczas gdy Patrycja planowała szczegóły urlopu, Damian, rozochocony udanym eksperymentem, zastanawiał się, jak doprowadzić do kolejnego postoju. Doszedł do wniosku, że po przejechaniu Lublina uda ból żołądka, zaproponuje, by zaopiekowała się zawartością jego torby, ponieważ to, co się tam znajduje, jest zbyt cenne, by można było to zgubić. Tymczasem uda się do ubikacji przy jakiejś bocznej, leśnej ścieżce. Uznał, że ryzyko wystąpienia komplikacji zmaleje do zera, gdy kobieta znowu usłyszy melodię. A wtedy… Cóż, to tylko wiedział on sam.
    Przebierał nogami ze zniecierpliwienia, zadowolony z błyskotliwości i prostoty swojego planu. Rozluźnił się nieco i podjął obiecane wcześniej opowieści, których, jak się okazało już po pierwszej historii, Patrycja nie miała ochoty słuchać. Były wśród nich mafijne porachunki sprzed lat zakończone śmiertelną strzelaniną w pobliżu parkingu, przy którym się zatrzymali. Opowiadał z nieopisaną satysfakcją o policjancie, którego zwolnili z pracy za błąkanie się z bronią służbową po wsi i strzelanie do ludzi. Dopadli go na odległym końcu wąwozu po tym, jak zastrzelił tam żonę i dziecko.
Chłód i rozdygotanie, jakie towarzyszyły jej podczas wysłuchiwania opowieści Damiana, przeminął dopiero w mieście, gdy swą uwagę skupiła na licznych znakach, przejściach, zjazdach, sygnalizacjach świetlnych, zakrętach, pieszych i innych kierowcach. Kilka razy przyłapała się na tym, że gdy patrzy w prawo, zawiesza też wzrok na twarzy pasażera. Zdołała w ten sposób zapamiętać każdy detal. Nie było to trudne, ponieważ jego twarz nie wyróżniała się niczym szczególnym. Owalny kształt, niewystające uszy, nos charakterystyczny dla południowoeuropejskiego pochodzenia. Wspominał coś o Węgrzech. Tylko rzęsy wydawały się zbyt długie jak na mężczyznę. Ciemne, krótkie włosy.
- Ile ty właściwie masz lat? – zapytała.
- Ludzie nie potrafią traktować czasu jak należy – stwierdził ponuro.
- A jak należy traktować czas według Damiana?
- To nie mój wymysł, tylko prawda. Czas traktować powinniście jako jednostkę odległości. Jako linię złożoną z kilometrów czy lat świetlnych zamiast minut lub dni. Wtedy wiek nie miałby znaczenia, ale ludzie nie nauczą się już żyć według takiego schematu.
- Czy możesz przełożyć to na normalny język?
- Mam 27 lat – odparł.
- Nie domyśliłabym się. Nie wyglądasz.
- Wiem.
    Kilkanaście minut po minięciu przekreślonego znaku „Lublin”, Damian poprosił, by zjechała na chwilę w boczną drogę, na któryś z tych oznaczonych szlaków dla pieszych. Powiedział, że przy takich zawsze blisko znajduje się ubikacja. Skłamał. Trzymał się za brzuch, miał bladozieloną twarz. Patrycja w obawie, że za chwilę zabrudzi jej auto, posłuchała prośby i zjechała w pierwszą napotkaną ścieżkę. Damian wyciągnął ze swej torby drewnianą szkatułkę i paczkę chusteczek. Otworzył drzwi, nacisnął guzik i powiedział, żeby posłuchała sobie melodii, a on wróci w mgnieniu oka. Patrycja wątpiła, by w drodze powrotnej poruszał się równie szybko, ale to wszystko straciło znaczenie, gdy ze środka otwartego gwajakowego pudełka wyłoniła się mała baletnica. Damian uniósł skrzynkę i ustawił przy szybie, na wysokości oczu Patrycji, która nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, ani gdzie się znajduje.
- Uwielbiam cię – szepnął, gładząc spięte w kucyk włosy kobiety.
    Gdy upewnił się, że nikt nie nadjedzie, stwierdził, że zanim zabierze ją do Pana B, wykorzysta trochę nową zabawkę. Zbliżył usta do jej szyi, poczuł zapach Lady Milion i dotknął językiem zadbanej skóry. Zabawił się płatkiem ucha, a potem karkiem. Zauważył, że kobieta dostaje gęsiej skórki. Podoba ci się, pomyślał, po czym zdjął żakiet, który miała na sobie od początku podróży, podziwiał kształt biustu C. Stwierdził, że te piersi nie powinny być więzione przez biustonosz, nim zaczął go rozpinać, musiał poradzić sobie z biała koszulą na guziki. Jeden, potem drugi, trzeci i czwarty. Imponujący dekolt wywołał uśmiech radości, drugi tak szczery dzisiejszego dnia. Zaśmiał się, gdy wpadł na pomysł ściągnięcia ramiączek biustonosza zębami, ale zanim przystąpił do działania, wsunął lewą rękę za oparcie jej fotela i uchwycił się zagłówka, by utrzymać równowagę. Palcami prawej ręki masował wnętrze uda Patrycji, przesuwając dłoń coraz głębiej pod spódniczkę. Poczuł gorąco przy samym końcu i przycisnął mocniej. Poruszał delikatnie palcami, całując dekolt i już zupełnie nagie piersi.
    Ku jego zdziwieniu i ogromnemu niezadowoleniu, rozbrzmiał ogłuszająco dzwonek telefonu Patrycji, który wrzuciła do schowka. Kobieta natychmiast oprzytomniała, wyrwana z nostalgicznej hipnozy.
- Kurwa mać! – warknął Damian.
    Tylko w ten sposób zdołał zareagować, gdy zdenerwowała Patrycja w tym samym niemal momencie chwyciła baletnicę i rąbnęła z całej siły w skroń pasażera kantem twardej skrzynki. Krew, jak wyciśnięta ze zmiażdżonego najedzonego komara wielkości kciuka, trysnęła na szybę i deskę rozdzielczą. Parę kropel wylądowało na fotelu i podłodze. W panice wydawało jej się, że Damian coś mówi, więc uderzyła ponownie, robiąc jeszcze większy bałagan. Odepchnęła od siebie ciało pasażera z taką siłą, że w połowie zwisało poza samochodem. Roztrzęsiona, rzuciła na tylne siedzenie baletnicę, która zamknęła się z trzaskiem, upadając na podłogę pod siedzeniem pasażera. Poprawiła biustonosz, zapięła koszulę i wybiegła z auta na drugą stronę. Otworzyła szerzej drzwi i wyciągnęła ciało Damiana z wnętrza pojazdu. Ciągnęła go za rękę głęboko w las, nie zważając na krzaki i wystające z nich kolce, którymi raniła sobie ramiona. Ciało wrzuciła do zagłębienia pod pniem jednego z drzew. Uznała, że szybko go tu nie znajdą.
Stanęła zdyszana przy samochodzie i zwymiotowała, opierając się o maskę wozu. Po chwili wsiadła do środka i po raz kolejny zapomniawszy o torbie autostopowicza, pozamykała drzwi i zaczęła płakać. Żałowała, że nie ma przyjaciół, do których mogłaby się zwrócić o pomoc. Czuła się samotna jak nigdy przedtem. Chciała zwinąć się w kłębek, przykryć kołdrą i płakać tak, by nikt jej nie widział. Pragnęła, by ktoś ją przytulił, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Nikt jednak się nie pojawił. Zupełnie wyparła ze świadomości fakt, że nie tak dawno odprawiła z kwitkiem kogoś, kto miał znaczenie.
Wyjęła paczkę chusteczek z torebki i wodę, za pomocą których wytarła plamy z szyb i skórzanych foteli. Poprawię w domu, pomyślała. Trzęsły się jej dłonie i obawiała się, czy zdoła dojechać cała i zdrowa do stolicy. W końcu ruszyła.
Podróż trwała do późnego popołudnia, ponieważ Patrycja często robiła postoje, by móc uspokoić nerwy i trzęsące się dłonie. Przypomniała sobie o torbie i szkatułce. Zatrzymała się na moście Poniatowskiego i w pośpiechu wrzuciła torbę z baletnicą w środku do Wisły. Po dotarciu do domu łyknęła parę tabletek na uspokojenie i przystąpiła do czyszczenia auta.
    Przez kolejne czterdzieści dziewięć dni dręczyły ją wyrzuty sumienia, poczucie winy, mdłości, bezsenność, a po niej koszmary. Niewiele brakowało, by popełniła samobójstwo. Wszystko dokładnie zaplanowała, spisała pożegnalny list, już zamierzała zwolnić się z pracy. Jednak pięćdziesiątego dnia jakby zapomniała o wszystkim, co dręczyło ją przez ostatnie tygodnie, wstała rankiem wyspana, miała przyjemne sny, po czym rozpoczęła swój ulubiony pracowity dzień.
    Ku zaskoczeniu mieszkańców dzieł sztuki rozwieszonych w mieszkaniu śpiącej i pijanej w sztok Patrycji, temperatura powietrza gwałtownie spadła. Promienie świec zgasły szarpnięte podmuchem, żarówki zamigotały, po czym zgasły zupełnie, pogrążając mieszkanie w ciemności.
    Patrycja usłyszała echo swych słów.
- Nie powinno cię tu być…
- Ciii… - szepnął mężczyzna w plażowych spodenkach, nachylając się nad twarzą pijanej kobiety.
- Ty nie żyjesz – wyrzuciła, razem z wymiocinami, którymi zakrztusiłaby się, gdyby ręka trzeciej osoby nie przechyliła jej ciała na bok.
- Panie B – rzucił Damian głosem pełnym wyrzutu.
    Gestem dłoni postać w czarnym płaszczu rozkazała kobiecie wstać. Ze zwieszoną głową i rękami opadającymi wzdłuż ciała stała przy łóżku.
- Nie bój się, moja droga – szepnął Damian. – Pójdziesz z panem B.
    Gdyby tylko mogła protestować… Odgłosy trafiały do jej sparaliżowanej świadomości, lecz nic nie mogła z tym zrobić. Przed nią kryła się nieskończoność. Znikła w ciemniejszym kącie sypialni. Na dywanie pozostała po niej mokra plama.
- Twoja zabawka działa? – zapytał nieznajomy.
- Nie wiem, B. Zabieraj ją! Wciąż ją widzę!
- Ludzka głupota twojego naczynia zamydliła ci oczy? Zmarnowałem przez ciebie całe tygodnie! Jeśli wszystko upadnie, tylko ty będziesz za to odpowiedzialny.
- Ależ ty jesteś nerwowy! Zejdź mi z oczu nim zajmiesz jej miejsce.
    Czerń znikła. W sypialni zrobiło się cieplej, a płomyki znów rozbłysły. Damian ukląkł przy biurku. Skrzynka znajdowała się na wysokości jego wzroku. Przyglądał się jej uważnie. Zdecydował się wcisnąć guzik. Usłyszał szczęk mechanizmu zamontowanego wewnątrz skrzynki i po chwili wieczko rozwarło się szeroko, a jego oczom, centymetr, po centymetrze, ukazywała się nowa baletnica. Rozpuszczone włosy otulały jej szyję, przeźroczysta halka zamiast różowego trykotu była jej strojem. Twarz okryta tylko maską uśmiechu stała się wyrazem udręki nicości. Patrycja zaczęła się obracać, po czym rozbrzmiała nowa melodia. Damian, zniesmaczony faktem, iż teraz nie działa tak płynnie jak kiedyś, zamknął pudełko i znikł w ciemnościach razem z nim.
    Postać z „Krzyku” błagała o powrót swej pani. Lecz nikt nie wrócił jeszcze z tamtego świata.

Ostatnio edytowany przez DorianGrayy (2013-04-18 16:44:29)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl